piątek, 24 lipca 2009

Tusk z niewielką pomocą swoich przyjaciół

Donald Tusk to nie Joe Coker wymiatający ze swoim bandem „With a little help from my friends” podczas festiwalu w Woodstock w roku Pańskim 69. Jest nieco podobny, ponieważ Cocker śpiewając udaje, że gra na gitarze, a towarzyszący mu gitarzyści wyśpiewują cienkimi głosikami - ale nie jest to na tyle znaczące podobieństwo by się jakoś specjalnie tym podniecać.
Donald Tusk nie przypomina też tradycyjnych bohaterów zbiorowej wyobraźni w rodzaju Sobieskiego, Kmicica, Ahaba czy nawet Yossariana. Muszę szczerze napisać, że nasz Premier nie przypomina w ogóle nikogo, ponieważ jest współczesnym politykiem z gatunku, który obecnie jest gatunkiem preferowanym przez media a co za tym idzie przez wyborców, nazywanych przez oszołomów – lemingami.
Zresztą – bądźmy szczerzy – w tym nie przypominaniu nikogo nie jest sam. Zresztą, może to i lepiej.
Donald Tusk został Premierem z niewielką pomocą swoich przyjaciół i od tej pory wzbudzał we mnie tylko negatywne uczucia, których apogeum przypadło całkiem niedawno podczas ekscesów, jakich dopuścili się jego pachołkowie wobec Prezydenta.
Jedno jest pewne. Tusk – co by nie mówić - ma niezwykle wysokie poparcie i prawie jest skazany na objęcie fotela prezydenckiego po Lechu Kaczyńskim. Złośliwi twierdzą, że to będzie dla niego dziesięcioletni „wyraj” i setki meczów do obejrzenia na 100 calowej plazmie. Wybaczcie krytycy – jak piszecie często „Chyżego roja” itp. Muszę wyrazić zdanie odrębne.
Uważam, że Tusk wcale nie jest najgorszą plagą, jaka mogła nas spotkać dzięki demokratycznym procedurom. Wystarczył rok rządzenia Polską by zorientował się, że tak naprawdę przeznaczono mu tylko rolę reprezentacyjną.
Ba, nie tylko zorientował się, ale zaczął walczyć o swoją pozycję. Szybko, bardzo szybko musi teraz udowodnić, że nie jest malowanym liderem i kukiełką Schetyny. Wiadomo,że wypychając na aut Rokitę musiał się na kimś oprzeć – na kimś, kto dysponuje realną siłą. Wybrał pana Grzegorza i tak już zostało, ale ile można się cofać?
Tym bardziej, że Tusk ma przecież świadomość, że to on jest twarzą zarówno rządu jak i całego PO. W tej roli nie zastąpi go Schetyna ani nikt z obecnych wiceliderów partii, choćby się przemalował na zielono i budził sympatię jako Shrek.
Za dużo włożono pracy w wykreowanie lidera by teraz, gdy lider z konieczności zaczął czuć w sobie i kości i krew – dawał się nadal spychać na margines.
Zresztą jest to prawie niewykonalne zadanie - windować kogoś na piedestał i jednocześnie z niego spychać.
Ale spójrzcie na to w ten sposób. Pogadał Tusk z Jarosławem i co?
Pogryźli się? Nie?
O cholera!
Nawet Mireks chwali i przeciera oczy ze zdumienia. Hej, gdzie się podziały sieroty po POPISIE, teraz gdy nadszedł czas prawdziwego kryzysu?
Tylko słabi na umyśle nie zauważają cienkiej czerwonej linii leżącej w poprzek naszego życia. Ta linia oczywiście przywodzi na myśl książkę Jonesa i najpopularniejszy cytat z niej pochodzący:
„Tu oddzielimy owce od tryków, a mężczyzn od chłopców”
Strzeżcie się Nowaki, Nitrasy i inni chłopcy z obu stron barykady - bo może i nasz domowy Cocker w końcu weźmie w ręce prawdziwą, nie wyimaginowaną gitarę rządzenie.
Z niewielką pomocą swoich „najgorszych wrogów” – oczywiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz