Gdybym potrafił napisać dzisiaj piękny tekst o Polsce, ale taki, w którym poszczególne akapity byłyby niczym pokryte świeżymi barwami herbów tarcze – nie błyszczące emalią, w której odbijało by się jednocześnie i lipcowe słońce i chybotliwe światło świec wprost z królewskich grobów.
Tekst, który by miał własne oczy i swój własny oddech a jednocześnie wikłałby się pozornym chaosem arabesek stylistycznych oraz dygresji historycznych. Tekst, w którym byłby i szczęk oręża i ciężka praca tych wszystkich anonimowych, przygniecionych nędzą i beznadziejnością na poły niewolniczej egzystencji pokoleń.
Gdybym potrafił, napisałbym taki tekst dzisiaj i postawił go na swoim blogu, żeby lśnił a lśniąc olśniewał celnością spostrzeżeń – ale niestety nie potrafię być tak zręcznym rzemieślnikiem słowa.
Nie potrafię a gdybym nawet się odważył i taki tekst napisał, im bardziej byłby ten tekst takim, jakim chciałbym go widzieć tym bardziej mój wyczyn byłby śmiesznym wykwitem naiwności autora. Im bardziej by lśnił i dźwięczał – im bardziej byłby podobny do Polski, tym większą byłby zadrą, tym bardziej byłby przeszkadzającym pniakiem, który trzeba koniecznie usunąć z drogi współczesnesności.
Przykry i szary jest jutrzejszy dzień. Umyślnie nie piszę „będzie” bo ten dzień już jest i trwa od dawna. Trwa już nie tylko jako żałosne pobekiwania kozłów i koziołków zgromadzonych na politycznej arenie i biorących udział w chaotycznej, z ducha „monty pythonowskiej” parodii zmagań politycznych, ale także, a może przede wszystkim zmagań z samym duchem z samą ideą Rzeczpospolitej, która bywa czymś większym niż idea państwa narodowego.
Niby jest pięknie i podniośle, bo i defilada i przemówienia, a w przemówieniach Polska i Polacy i chwała bohaterom i łopot flag a jak się ktoś ma szczęście i duszę dziecka może się nawet wzruszyć i uronić łzę. Ale powtarzam – jeśli ktoś ma szczęście.
Jeszcze stoją, jeszcze nad nimi biało czerwona, ale już przecież wszyscy gotowi by rozejść się do zajęć. By w zaciszu pięknych gabinetów trenować nóg podkładanie i wbijanie ostatniego gwoździa do trumny.
Jeszcze na Placu Piłsudskiego werble a już przecież w tłumie szepty, że bandyta z Bezdan, że agent. Już wzruszenia ramion, że w sumie, co to za święto?
Kogo tam obchodzi utwardzanie narodowej mitologii, gdy przemówienie skończone a tłum zaszumiał oklaskami?
Jasne, nam nie są potrzebne nasze narodowe mity. My akurat musimy jako jedyni w całym świecie siedzieć nago pod bezwzględną żarówką wątpliwości i jako jedyni bez przerwy babrać się we własnych wątpiach, aby koniecznie udowodnić sobie samym, bo inne narody guzik to obchodzi, że jesteśmy bezduszną masą ludzi pozbawionych oparcia w tradycji oraz historii. Przedziwne i unikalne, że najczarniejszą robotę w tym samobójczym dziele, wykonują nasze - pożal się Boże – elity.
Nasi politycy dumnie prężący swe piersi podczas uroczystych obchodów, przecież już uwierzyli, że rządzą czymś w rodzaju dużego powiatu, że odpowiedzialność za losy Polski zdołali sprytnie złożyć, przynajmniej w znacznej części na barki Europy.
Trzeba tylko będzie stworzyć na potrzeby dzieci oraz ciemnych tłumów jakąś nową a błyskotliwą definicję niepodległości i czekać, co z tego wyniknie.
Aż kiedyś - ktoś w dalekim Waszyngtonie, wygłaszając ważne oświadczenie do własnego narodu, zakończy je popularnym i zjednującym mu szerokie poparcie prostym hasłem:
- Nie będziemy umierać za Europę!
I zejdzie zadowolony z mównicy - a my z nim.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz