Jeszcze niedawno ludzie, zwani potocznie Lemingami zadowalali się mądrościami czerpanymi ze Szkła kontaktowego albo przychylali się do opinii pani Moniki. Ci zaś, których specjalnie nie męczy czytanie brali za swoje, przemyślenia redaktorów Gazety Wyborczej.
Potem siadali i rozmawiali, śmiejąc się wytwornie i pielęgnując istotne dla swojego samopoczucia – poczucie wyższości.
Przykrość, jaka spotkała ich obecnie polega na tym, że ten ich świat wypełniony obiegowymi mądrościami został przynajmniej w części zakwestionowany, gdy w polu widzenia pojawiły się nagle sprawy ostateczne, związane z wojną w Gruzji.
Przecież nawet te nasze lemingi aż tak głupie nie są, tym bardziej, że pojawił się problem zapewnienia bezpieczeństwa ich własnym – lemingowym tyłkom.
Wiadomo, że w takim przypadku ludzie w przeciwieństwie do prawdziwych lemingów zaczynają myśleć.
Już sama wojna, sama sowiecka agresja ze swoją bezwzględnością, obudowana na dodatek nieznośną, kłamliwą – pełną pogardy dla innych narodów retoryką – przerywa lemingom radosny sen.
Leming chciałby zaprotestować i wesprzeć Gruzinów. Wzrusza się, gdy stutysięczny tłum w Tbilisi skanduje: Polska! Polska! – ale przeszkadza mu obraz tego paskudnego Kaczyńskiego, którym przecież pogardza.
Leming myśli: – Jak fajnie by było, gdyby na miejscu kaczora stał jego piękny Donald i stutysięczny tłum skandował by Premierowi: Polska! Polska!
Ale Donek nie stoi i lemingowi jest coraz ciężej wyobrazić sobie Donka w tej roli.
Donek marudzi, Donek boi się rosyjskiego niedźwiedzia i co najgorsze chwali się swoją rolą w uruchomieniu Sarkozego.
Leming ociera pot z czoła i próbuje się z tego cieszyć, że dyplomacja, że Sikorski załatwił, że nasz rząd to i tamto, ale to niezbyt szczera radość.
Rząd dogaduje się w sprawie tarczy. Leming dopiero co zżymał się na tą całą tarczę, ponieważ to brzydki i podły Kaczor bardzo się stawiał w tej sprawie. I znowu problem.
Niby się cieszy z sukcesu, ale przecież w jego serduszku nadal tkwi zadra po wywiadzie Waszczykowskiego dla Newsweeka.
Aż się chce westchnąć – i leming wzdycha.
Ale najgorsza ze wszystkiego jest rola tej naszej Unii Europejskiej.
Co prawda lemingowi media podsuwają myśl, że gdyby Europa miała już ta wyczekiwaną i wspólną politykę zagraniczną to by skutecznie tupnęła na Rosję.
Niemniej trzeba być już ponadprzeciętnie głupim lemingiem, by brać to za dobra monetę.
Narkozy? Berkel? Srown?
Nawet przywódca lemingów – popularny piłkarz Tusiu - nie wypada źle w takim towarzystwie.
Polityka zagraniczna UE w najlepszym przypadku przypominałaby – tu sobie autor pozwoli na sparafrazowanie znanego skeczu Monty Pytona:
- Polityka zagraniczna UE przypomina minetę w kajaku!
- Dlaczego?
- Bardzo zalatuje wodą!
I to są problemy Leminga, lemingowy dyskomfort i lemingowi zmartwienie, ponieważ nagle problemy zaczęły się piętrzyć a naturalni przywódcy oraz idole Leminga okazali się ni mniej ni więcej tylko bandą wyczesanych cieniasów.
Cały pijar, ta cała beznadziejna miłość eunuchów okazuje się nagle czymś bardzo marnym.
Niewiele trzeba rozumu by zauważyć, że sukcesy polityczne oparto na starodawnej piosence dla dzieci, piosence, która powinna zostać oficjalnym hymnem Lemingów
„Bo co może, co może mały człowiek
Tak jak ja, albo Ty
Może Pani, a może Pan podpowie
My zgodzimy się z tym”
Lemingi do Tusia a Tusiu do Merkelki – czyli ogólne „hurra” i całkowity brak odpowiedzialności.
Żeby było miło!
Patrzcie – taka ładna piosenka, a tu nagle „z innej mańki” Leming musi przeżuwać taki na przykład tekst Kaczmara.
O, jakże on pasuje! A jest to tekst o dyplomacji właśnie.
„Ambasadorowie”
Jeszcze pod ręką globus - z taką mapą świata,
Na jaką stać strategię, plany i marzenia.
Jeszcze insygnia władzy, sobolowa szata,
Gęsty, trefiony włos i ręki gest bez drżenia.
Jeszcze w zasięgu dłoni zegar - jeszcze wcześnie,
Pewności siebie ruch wskazówki nie odbiera.
Wzrok - lustro duszy - widzi wszystko nawet we śnie,
Któremu spokój niesie Cyfra i Litera.
Tyle zrobili już, jak na swe młode lata,
Ulega dziejów wosk ich nieomylnym śladom -
To George de Selve - obiecujący dyplomata
I Jean de Dinteville - francuski ambasador.
Dyskretny przepych - tylko echem dostojeństwa,
Turecki dywan, włoska lutnia - znak obycia.
W milczących ustach bezwzględnego smak zwycięstwa,
W postawach - wielkość - osiągnięta już za życia.
Ciężka kotara obu wspiera tym - co kryje.
Patrzą przed siebie śmiało, pewni swoich racji,
Wszak dyplomacja włada wszystkim dziś - co żyje,
A oni - kwiat szesnastowiecznej dyplomacji!
Nie wiedzą, co to ból, co dżuma, albo katar.
Zachciankom wielkich - świat uczyni zawsze zadość!
To George de Selve - obiecujący dyplomata
I Jean de Dinteville - francuski ambasador.
Lecz w nastrojonej lutni nagle struna pęka
I żółkną brzegi kart w otwartej wiedzy księdze...
Za krucyfiksem błądzi mimowolnie ręka
Strzałka zegara iść zaczyna coraz prędzej!
Straszliwy kształt przed nimi zjawia się w pół kroku
I niszczy spokój - czy artysta się wygłupia?
Nie, to nie żart! Na kształt ten trzeba spojrzeć z boku!
Żeby zobaczyć jasno, że to czaszka trupia!
Byli - i nie ma ich, ach - cóż za wielka strata!
Jak nazywali się? Któż dzisiaj tego świadom?
Ach! George de Selve! Obiecujący dyplomata...
Ach! Jean de Dinteville, francuski ambasador...
Jacek Kaczmarski
31.3.1987
...żeby zobaczyć jasno, że to czaszka trupia!
piątek, 24 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz