Pokazywanie postów oznaczonych etykietą horror. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą horror. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Cienie 4

21.
Wspaniały Józio i Mirek Kotlarczyk złożyli zeznania i poszli do domu , gdyż nie
było podstaw by ich zatrzymywać. Gruza na odchodnym przykazał im by stawili
się ponownie o osiemnastej , gdyby ci ze śledczej czegoś jeszcze od nich chcieli.
Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie ,że została jeszcze godzina. Nie zgłosił się tylko Witek , ale to był znajomy sierżanta , w związku z tym nikt się tym specjalnie nie przejmował , tym bardziej , że według słów pozostałych nie był
nawet w lesie. Ryszard Ziomecki pochodził z sąsiedniego Karamowa i też znał ich wszystkich. Drobne takie pijaczki – zwykł nie bez racji myśleć o nich . W przeciwieństwie do chłopaków z jego własnego pokolenia i młodszych nie
sprawiali kłopotów. Żadnych kradzieży , bójek .Nic z tych rzeczy. Zbierali się
na rogu, gdzie nieraz potrafili przestać kilka godzin.Trochę sępili. Latem grzybki , rybki i karcięta na świeżym powietrzu albo w tej chałupie pod lasem .
No i oczywiście naleweczki , winiunia i wódeczka. Ale nic nielegalnego. Każdy
miał jakąś rentę i potrafili gdy naszła ich na to ochota dorobić trochę grosza.
Posterunkowy Ryszard Ziomecki był barczystym dwudziestopięciolatkiem o ciągle chłopięcej twarzy , której wyglądu właśnie z tego powodu nie cierpiał.
Walczył z nim próbując zapuścić wąsy, lecz będąc płowym blondynem nie osiągnął zadowalającego efektu. Obecnie próbował dodać sobie męskości goląc głowę tuż przy skórze , ale upodobnił się jedynie do miejscowych łobuzów. Ryszard co starannie ukrywał, był marzycielem. Każdego dnia schodził do piwnicy gdzie metodycznie trenował za pomocą licznych hantli i sztangi własnego wyrobu, a całe cykle treningowe starannie opisywał w grubych skoroszytach .Nie marzył o karierze kulturysty czy innego sportowca.
Wierzył święcie , że pewnego dnia jego siła i zręczność uratują jemu samemu lub jego kumplom życie . Oczywiście nie tu w Kolinie , gdzie wylądował na skutek zbiegu złych okoliczności i niezbyt wybitnych osiągnięć w nauce. Teraz nadchodził jego czas. Za półtora miesiąca rozpoczynał policyjne studia w Szczytnie. Lubił się widzieć w hipotetycznych akcjach , marzył o trudnych śledztwach kończących się spektakularnymi akcjami z użyciem broni. Byłby jak Arnold i Kojak w jednej stłoczony osobie. Byłby...
Teraz jednocześnie denerwował się i nudził. W chwili gdy naprawdę coś się
działo, musiał zadowolić się tym , że przez pół godziny zabezpieczał miejsce
pierwszego mordu nim podmienił go Gruza po zakończeniu przesłuchań. Nie było dla niego miejsca w tym dramacie. Zostawili go jak niańkę dla tego pijusa.
Poprawił broń i wyszedł na zewnątrz. Stanął na podeście schodów i rozejrzał się
po okolicy .Drogą leniwie przejeżdżały samochody. Niektóre wypełnione plażowiczami wracającymi znad jeziora. Na placyku przed pobliskim sklepem
dwóch malców z krzykiem ujeżdżało połyskujące srebrem hulajnogi. W cieniu
drzew , ciągnących się dwoma asystującymi szosie szpalerami spacerowali ludzie spragnieni pogawędki na świeżym powietrzu. Młode mamusie pchały
wózki. Grupa nastolatek przeszła śmiejąc się głośno. Było naprawdę gorąco.

22.
Powietrze stało a delikatny wiaterek, który nieco chłodził jego na czerwono
opaloną twarz zamarł zupełnie. Będzie burza – pomyślał
Zadzwonił telefon . Otarł wierzchem dłoni pot z czoła i niespiesznie wrócił na komisariat. Początkowo sądził, że to jakiś głupi żart.
Bełkotliwy, lekko sepleniący głos coś mu gwałtownie tłumaczył. Ryszard nic nie zrozumiał , ale gdy już miał odłożyć słuchawkę usłyszał inny głos , równie przepełniony zdenerwowaniem, lecz tym razem wyraźny , należący najpewniej do jakiegoś młodzika.
-Ja panu to zaraz wytłumaczę. Coś strasznego się stało w parku. Moja dziewczyna Krysia, moja była właściwie dziewczyna Walczak...taaa
Krystyna Walczak zaginęła przed chwilą, to znaczy właściwie znikła słyszeliśmy jak okropnie krzyczała... taki wir ją porwał , a właściwie
my jej nie widzieliśmy ... tylko krew jak w mikserze...w powietrzu.
W parku... co się dzieje ? halo halo !
-Tak, słucham, słucham-Ryszard poczuł jak cierpnie mu skóra na karku
Proszę szybko tu przyjść na posterunek. Spiszemy zeznanie , zaraz
wszyscy tu wrócą to pojedziemy sprawdzić do parku. Jak się nazywasz ?
Tak, a ten drugi, aha Wiktor Piotrowski, on tu już rano powinien się zgłosić. Dobrze, kończę bo ktoś przyszedł. Proszę natychmiast tu przyjść !
Usłyszawszy jak rozmówca wyłącza telefon odwrócił się ale nie zobaczył przy barierce spodziewanego gościa. Ktoś stał na korytarzu pod drzwiami. Przysiągł by, że zostawił je otwarte , lecz teraz były przymknięte .Tak że z rozświetlonego
Słońcem korytarza wpadała do pokoju , w którym okna były szczelnie zasłonięte opuszczonymi żaluzjami wąska wyrazista smuga światła. Na biurku Gruzy
jednostajnie pracował wentylator, omiatając pod ciągle zmieniającym się kątem
niewielką przestrzeń pokoju. Ryszard stał przez chwilę zbierając myśli , z prawą dłonią opartą na bakelitowej słuchawce telefonu , wsłuchany jednocześnie w odgłosy dochodzące zza przymkniętych drzwi . Jego twarz muskał delikatny powiew powietrza, lecz chłód jaki spętał jego ciało nie miał z wentylatorem wiele wspólnego. Dochodzące zza drzwi odgłosy w normalnych warunkach nie zwróciły by jego uwagi ale teraz , po tym co się stało i po tym co przed chwilą usłyszał, a co w jego umyśle momentalnie zostało połączone w niepojętą groźną całość, napięcie jakiemu uległ zostało spotęgowane .
Zza drzwi dobiegało bowiem mlaskanie i szuranie. Zupełnie jakby bezzębny starzec pozbawiony łyżki zmagał się z miską jajecznicy , jednocześnie niecierpli
wie przebierając nogami obutymi w podkute żelazem buty. Był przerażony, zaskoczony we własnej fortecy podczas codziennych oczywistych czynności. Zwilgotniały mu dłonie i tak stał pocąc się w tym przyjemnie chłodnym zacienionym pokoju. Nieruchomy.
23.
Odgłosy za drzwiami nie cichły ani też nie nasilały się. Były jednostajnym
potwierdzeniem obecności jakiejś żywej istoty przyczajonej w odległości
trzech metrów od niego.
- Co się kurwa ze mną dzieje – przemknęło mu przez myśl. Starał się
za wszelką cenę uspokoić rozedrgane emocje. Jestem uzbrojonym policjantem gotowym na wszystko. Starał się przywołać jeden z tych bohaterskich obrazów z podświadomości , ale wszystko do czego zmusił swe niechętne ciało to otwarcie kabury i wyciągnięcie pistoletu a powolna staranność i cisza w jakiej to zrobił nie wróżyły najlepiej .
-Proszę wejść – powiedział, ale ledwie poznał własny głos , bardziej przypominający lękliwą skargę niż policyjne wezwanie do działania.
Nikt ani nic nie zareagowało. Wentylator szumiał jednostajnie a zza drzwi
nadal dochodziły te odgłosy. Miał powtórzyć wezwanie i koncentrował już
całą swoją odwagę i energię , lecz wówczas doleciał go zapach a właściwie
odór tego czegoś. Kto choć raz w życiu odwiedził Z O O lub cyrk rozróżni
go bez wahania . Odór dzikich zwierząt . Ostry swąd drapieżnika .Wielkiego
przechadzającego się kota , który setki razy zaznaczył teren swej dożywotniej
kaźni.
-Mój Boże... to zwierzę – pomyślał i odbezpieczył broń. Tych ludzi zabiło jakieś zwierze, uciekinier z cyrku czy coś w tym guście . Przemknęła mu przez głowę idiotyczna myśl, że to się nawet wiąże w logiczną całość. Tygrys czy może jakiś inny lew pożarł dwie osoby a teraz targany wyrzutami sumienia , przerażony gwałtownością pościgu sam zgłosił się na policję. Odetchnął głęboko jeszcze raz i wyszedł na zdrewniałych nogach zza biurka , powoli przedzierając się przez własną słabość ruszył w kierunku drzwi . Odór stał się prawie nie do zniesienia , ale policjant już podjął decyzję. Lewą rękę oparł na klamce, celując jednocześnie na wysokości mniej więcej swoich bioder w niewidoczny cel , którego wyglądu nie był w stanie się domyślić . Gdyby wówczas zamknął oczy , niewątpliwie ujrzał by pod powiekami ten kształt , lecz niestety nie wiedział co można zrobić w takiej sytuacji.
-Otworzę , odskoczę i buch. Otworzę , odskoczę i buch- myślał , planując
gorączkowo dalsze działanie. Nie zastanawiał się już nad konsekwencjami
ewentualnej pomyłki, gdyby tygrysem okazał się zasapany , nadzwyczaj
zaśmierdziały staruszek. Opanowała go wizja groźnego wroga, zwierzęcia , które w momencie otwarcia drzwi do wewnątrz spróbuje skoczyć mu do gardła. W głębszej ciemności jego strachu tkwiły, połyskując uspokajająco jeszcze dwie możliwości. Strzelać przez drzwi oraz druga bardzo kusząca .

24.
Zamknąć drzwi , schować się za biurkiem jak za barykadą i czekać skulony
w chłodnym półmroku na powrót kumpli .Zadzwonić na komórkę do Góreckiego
a jeśli zajdzie potrzeba , bronić się do ostatniego pocisku. Lecz przecież był policjantem , kandydatem na bohatera. Delikatnie zacisnął palce lewej dłoni na klamce i odbezpieczył broń . Jeszcze raz obliczył możliwą odległość odskoku.
- Żeby tylko nie stracić równowagi – pomyślał i jeszcze raz odetchnął
głęboko.


Paweł schował miniaturowy telefon do kieszonki na piersiach. Stali z Witkiem
przy kiosku RUCHU. Sprzedawca , który właśnie zasuwał zielono-żółte kraty najwyraźniej słyszał ich rozmowę , gdyż patrzył na nich z niepokojem i pewnym
niedowierzaniem. Nie znali go . Był widocznie nowy w Kolinie, najprawdopodobniej mieszkał w jednym z tych nowych trzypiętrowych bloków. Witek, gdy ten w końcu
nie wytrzymał i zapytał , bąknął coś uspokajającego. Spojrzał na Pawła i dał mu głową znak do odejścia. W milczeniu przeszli przez jezdnie .Wolno zmierzali w stronę
posterunku. Każdy pogrążony we własnych spekulacjach.
Pierwszy odezwał się Paweł , zwracając się ni to do Witka ni to do siebie.
-Co to za zeznanie, co my właściwie mamy powiedzieć, albo mówiąc inaczej
co ja powiem rodzicom Krystyny? Że siedziałem z nią na ławce. Że się pokłóciliśmy,
że odeszła i znikła , że porwał ją wir , że słyszeliśmy jej krzyk dobiegający z pustego miejsca . Co to niby ma wszystko znaczyć , to się kupy nie trzyma. A pan , panie Wiktorze co właściwie tam zobaczył , że pan tak wiał ?
Wiktor nachmurzył się i można było sądzić , że to już koniec rozmowy, ale po chwili
odezwał się ze złością w głosie .
-Na cholerę dzwoniliśmy do mendów , teraz to niezły szajs. Wyjdziemy w najlepszym razie na głupków , a w najgorszym lepiej nie myśleć. Nikogo wiry nie porywają w parkach ...w Polsce , a to znaczy , że męczą nas halucynacje . Może to jakiś eksperyment ? – zatrzymał się gwałtownie
-Słuchaj Pawełku. Jak siedziałem na ławce koło ogródka widziałem taką parkę.
Nietutejsi , bardzo dziwni, szał dyskretnej elegancji. F B I z drogich filmów. Tak dziwnie się zachowywali. Ona stała w tym parszywym zielsku po kolana , a on wprost do niej , a mnie jakby nie widział i razem poszli w ten gąszcz. Tacy pewni i zajęci jakby się spotkali na korytarzu luksusowego biurowca.
25

niedziela, 2 sierpnia 2009

Cienie 3

-Ty zasrany nudziarzu ! Wykrzyczała mu odchodząc Krystyna, i być
może te słowa ubodły go najboleśniej.
-Jak to nudny ? Ja nudny ? – z goryczą i szyderstwem równocześnie
skomentował jej ostatnie słowa.
Z zamyślenia wyrwał go hałas, metodyczny rumor dobiegające od strony
sąsiedniej lecz oddalonej o dobre sto pięćdziesiąt metrów ławki , gdzie cały
czas grasowała grupka małoletnich przygłupów . Po kilkudziesięciu sekundach
czterech najwyżej czternastoletnich chłopców minęło go ,biegnąc ścieżką ku staremu kościółkowi w dół parku. Wszystko to trwało chwilkę , lecz
wystarczająco długo , by jeden z biegnących , wystrojony jak raper z Bronxu
zdążył odwrócić ku Pawłowi piegowatą twarzyczkę i zagadnął .
-Czego się gapisz chuju ? – i zaproponował już z oddali
-W ryja może chcesz dostać .
Paweł odetchnął głęboko , gdyż przez chwilę sądził , że padnie ofiarą napaści.
Kiedy kroki biegnących ucichły , postanowił wrócić do domu by usiąść przy
komputerze i trochę pobawić się w sieci . Nagle wydało mu się , że ktoś bacznie wpatruje się w jego plecy , a biorąc pod uwagę jakim harcom oddawał się przed chwilą niemile go zawstydziło .Odwrócił się lecz nikogo nie spostrzegł . Było cicho. Tak cicho , że niezbyt przecież wprawne ludzkie ucho usłyszałoby ze sporej odległości przelatującą muchę . Lecz żadna mucha nie śmiała w tym momencie latać w tym parku. Niepokój , który w nim utkwił spowodował , że
wstał i lekko przygarbiony ruszył żwirową ścieżką w kierunku wyjścia . Nie ogłuchł ,gdyż doskonale słyszał chrzęst żwiru pod podeszwami sandałów i swój
świszczący oddech gdy krocząc sztywno jak żuraw z radzieckiej kreskówki wchodził w najmocniej ocieniony fragment ścieżki. Właśnie wtedy,gdy zaczynał się bać ,wpadł na niego rozpędzony i zziajany Wiktor Piotrowski. Paweł widział go przed mniej więcej godziną gdy jeszcze z Krysią siedzieli na ławce a on w ostatnim odruchu próbował ją niezdarnie przytulić , podświadomie odwlekając chwilę ostatecznego zerwania .Wówczas Wiktor najwyraźniej go nie poznał a przecież znali się doskonale, gdyż domy w których mieszkali dzieliły tylko dwie posesje . Poza tym ojciec Pawła mimo tego , że często wskazywał Wiktora jako odstręczający od nałogów i zbytniego luzactwa przykład , jeszcze częściej zapraszał go na brydża , gdy z żoną i doktorem Chrzanowskim w dymie i wśród wzajemnych pretensji grali robry do bardzo późnej nocy.
I wstyd powiedzieć , ale nawet niezbyt wprawiony Paweł łatwo jako obserwator mógł zauważyć , że Wiktor przynajmniej w tej grze bije ich o dwie klasy . W każdym razie teraz wpadł na niego z takim impetem , że obydwaj wylądowali w rozłożystym krzewie zdziczałej róży . Paweł czując mdły odór alkoholu odruchowo odepchnął sąsiada , lecz ten chwycił go silnymi dłońmi za kurtkę i poderwał się razem z nim na nogi.

-Paweł spierdalamy stąd ! – wybełkotał i popchnął chłopca z powrotem na ścieżkę i mimo ,że chłopiec ogłupiony sytuacją stawiał słaby opór powlókł go
potykającego się o własne nogi w kierunku płotu .Stalowe pręty umocowane między stuletnimi , zbudowanymi z pruskiej cegły słupkami nie były dla nich zbyt trudną zaporą . Kiedy znaleźli się na ulicy o mało nie przewrócili objuczonej zakupami postawnej niewiasty. Z ciężkim warkotem przejechała szosą ciężarówka Scania , wyładowana aluminiowym złomem , zmierzając
niechybnie do miejscowej odlewni . Jednocześnie z odległej od nich o kilkadziesiąt metrów bramy parku wychynęła grupa przedszkolaków pod wodzą dwóch pań wychowawczyń . Jak rozedrgany hałasujący wąż - smok . Niosła się wyprzedzając maluchów ich pieśń bojowa , opowiadająca o tym, że nadeszła już chwila rozstania i już za chwilę pożegnają przedszkole ... i tak dalej w stylu plemienia dziecięcego , schwytanego przez dorosłych w pułapkę infantylnych znaczeń i ładnych rymów .
Stali, łapiąc powietrze , oparci o stalowe pręty ogrodzenia .
-Czułeś to ? Spytał Witek ,z trudem przełamując bełkotliwość wymowy.
Paweł nie odpowiedział . Czuł dumę ,że mimo strachu i gwałtownego wysiłku
jego myśli znowu były jasne , a to co za chwilę powie zadziwi tego dorosłego
mężczyznę . Ocierając spocone czoło papierową chusteczką rzekł wskazując na
zbliżające się dzieci .
-Panie Wiktorze , widzi pan i słyszy te dzieciaki ?
-Przecież nie jestem głuchy ani ślepy ,pewnie, że widzę !
-Ja też a to gorsza sprawa , bo jest kurcze 16 sierpnia i przedszkole jest nieczynne , a tym bardziej zerówka – a to są dzieciaki z zerówki .
-Panie Wiktorze – spierdalamy !
Nie było to konieczne , gdyż w tym momencie pieśń ucichła i kilkadziesiąt
dzieciaków wraz z opiekunkami po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
Nie mogli zbyt długo wpatrywać się w siebie pytającym wzrokiem gdyż w tym
momencie zza ogrodzenia parku rozległ się rozdzierający kobiecy krzyk .
Paweł poznał od razu głos Krysi, naprawdę rozdzierający głos krańcowego
przerażenia i bólu .Głos dochodził z zarośniętego narożnika parku po drugiej
stronie bramy w której przed chwilą pojawiły się rozśpiewane niby dzieci.
Ruszyli właściwie równocześnie i gnali , mijając przechodniów , którzy szli
ku swoim sprawom w całkowitej obojętności. Jeden tylko, szczeciniasty dziadek
z fajką w zębach przystanął i nasłuchiwał . Wszystko działo się szybko i czuli
się jak w tunelu prywatnej halucynacji ale jeszcze przyspieszyli, słysząc jak ton głosu zmienia się w jękliwy agonalny skowyt . W końcu minęli bramę i rzucili się między drzewa gdzie srożył się przypominający trąbę powietrzną wir .
Bezgłośny przezroczysty wir a w jego wnętrzu szatkowane w krwawej wirówce ciało kobiety. Krzyk umilkł a wkrótce po całej tej dramatycznej scenie pozostał
jedynie niewielki wydeptany w zdziczałym trawniku okrągły placyk.

Rozdział drugi

18.
O godzinie piętnastej trzydzieści młodszy aspirant Artur Gutowski znalazł
w gęstwinie młodnika , na niewielkiej nasłonecznionej polance resztki , które
zostały z rozszarpanego chłopca . Psy zawiodły . Stare , doświadczone w tej
pracy wilczury zachowywały się jak wystraszone szczeniaki .Początkowo on sam , mimo że uodporniony nieco pracą przy zabezpieczaniu miejsca pierwotnie odkrytej zbrodni , poczuł się naprawdę słabo. Dzieciak to jednak co innego , a prawdę mówiąc nigdy nie widział niczego choć trochę podobnego . Ot jak to w służbie: ofiary wypadków, pobicia, jeden gość mocno pocięty nożem , jeden z ranami postrzałowymi, kilku samobójców . Normalka . Ale coś takiego. Gorzej, że okazał słabość przed sierżantem Gruzą i tymi gówniarzami z kryminalnej. Tymi dwoma specjalnie się nie przejmował , ale Gruza z którym pracował na co dzień w miasteczku cały czas uśmiechał się znacząco pod wąsem. Też żaden z niego rutyniarz ale widać już taki charakter. Teraz na miejscu była już ekipa dochodzeniowa i nie miał wiele do roboty. Ciągle przybywało funkcjonariuszy , a po zabezpieczeniu śladów i obfotografowaniu leśnej polanki , zaczęto zbierać szczątki chłopca do plastykowego czarnego worka i białych pojemników. Górecki stał na uboczu i przeglądał swoje Tewo z notatkami , spisanymi na gorąco w większości jeszcze drżącą ręką . To było dziwaczne. Z tym pierwszym ,zabitym na skraju lasu to chociaż dowiedzieli się kim był. Ale chłopiec... Sprawa chłopca była zupełnie do dupy.
Nawet nie to jak był ubrany, choć nigdy nie spotkał się , nawet wśród największej biedoty by ktoś ubrał dzieciaka w zgrzebne, jakby uszyte ze
starego worka porcięta, koszulinę tak pocerowaną i połataną , że wyglądała
jak jakiś cholerny szarobury patchwork i kurtkę płócienną podobnej jakości
Było w tych łachach coś co kazało przypuszczać , że mogą być jakimiś rekwizytami do filmu o nędzy siedemnastowiecznych galicyjskich chłopów.
REKWIZYTY – FILM – ORGIA – RYTUAŁ SATANISTYCZNY
zapisał dużymi drukowanymi literami , i po krótkim namyśle podkreślił te cztery , jego zdaniem kluczowe słowa zdecydowaną podwójną kreską.
Lecz niestety to nie było wszystko. Po początkowym szoku , gdy już wróciła mu
odwaga i zanim przyjechała ekipa z powiatu obejrzeli z Gruzą kawałki ciała
rozrzucone na polance. Najpierw zwrócili uwagę na oderwaną poniżej kolana
nogę. Chłopiec był bosy , co biorąc pod uwagę dziwne przebranie specjalnie
nie dziwiło. Bardziej już to , że stopa wyglądała tak jakby dzieciak od lat nie
używał butów. Zrogowaciała, pokryta licznymi strupami i bliznami skóra
zdawała się twarda jak podeszwa buta , co Gruza stwierdził osobiście za pomocą
wskazującego palucha . Pozostałe kawałki ciała były podobnie ozdobione
niewiarygodną wręcz ilością strupów, krost , wrzodów itp.

Była to jakby makabra w makabrze . Hańba w hańbie , a biorąc pod uwagę przy-
puszczalny wiek zabitego chłopca , wstępnie szacowany z zadziwiającą jedno-
myślnością na maksimum trzynaście lat jego lewa dłoń ( prawej nie znaleziono) była zadziwiająco spracowana i mimo , że taka drobna przypominała bardziej dłoń spracowanego pięćdziesięciolatka . Z dolnej części twarzy niewiele zostało ale skołtunione, niewiarygodnie wręcz brudne jasne włosy doskonale pasowały do obrazu całości . Podporucznik stał z otwartym notatnikiem i stukał końcówką kulkowego pióra w stronnicę opatrzoną obiecującym nagłówkiem – WNIOSKI.
-Choć stary. Zdamy raport ze wstępnego przesłuchania tych tam świadków
usłyszał głos Gruzy i ruszył w jego kierunku z trzaskiem zamykając bordowy
notatnik. Szli, by ominąć gąszcz nieco okrężną drogą i Artur w pewnym momencie zauważył w połowie ukrytego pod liśćmi pięknego pękatego prawdzi –wka a nieco dalej dwa mniejsze , jak tulące się do siebie dzieci . Schylił się nawet po tak kuszącą zdobycz ale zauważył skrajną niestosowność swych intencji. Gruza oczywiście to zauważył .
-Ładnie byś wyglądał z tymi borowikami przed tymi gośćmi .Prawdziwy twardziel z niego. Ho Ho i nic go nie rusza. Trzeba go dawać do takich spraw
Faceci z tasakami , amatorskie sekcje , te rzeczy.
Sierżant bardzo udanie naśladował tubalny głos majora Sroki i Artur mimo woli roześmiał się nerwowo.
-Ho Ho nawet w takich sytuacjach potrafi się śmiać i jakich ładnych grzybów
nazbierał – dokończył Gruza i wracając do własnego podskórnie kpiącego
tonu przeszedł na inny temat .
-Słuchaj z tym Ławą będzie mały kłopot . Ten drugi , jak mu tam, no ten ślimas
którego ty przesłuchiwałeś to jeszcze jeszcze , ale Ława ... Widziałeś przecież
trzeźwy był. Po spisaniu zeznań cały czas siedział na krześle tuż przy mnie i sobie rozmawialiśmy. Jak pojechałeś pierwszy , pokazać im to miejsce a ja czekałem aż zmieni mnie Rysiu , poszedł się odlać. Mówię ci, był ze trzy minuty. Wrócił i siedzi i milczy a ja patrzę a on jakiś taki niewyraźny jest. Miał
gdzieś skurwiel schowaną gołdę i wychlał w kiblu, a że gość taki już słabszy jest
to mi w parę minut zupełnie odjechał. Zawlokłem go do dziury i zamknąłem.
Może się jeszcze przydać jakby co .
-Oczywiście przepatrzyłem łazienkę i znalazłem butelkę. Ćwiartkę Absolwenta
z gwinta wywalił , to i nie dziwota.
Rozmawiając wyszli na skraj lasu gdzie stały samochody a policjanci różnych
rang i specjalności próbowali odsunąć za rozpiętą taśmę ograniczającą dostęp
dwóch groźnie wyglądających brodatych reporterów uzbrojonych w cyfrową
kamerę i młodą dziennikarkę z przypiętym do czarnego T- Shirta kolorowym
logiem miejscowej stacji radiowej. Dziennikarka najwyraźniej dała za wygraną
i zaczęła przepytywać wyznaczonego do udzielania informacji młodego ,ubranego po cywilnemu policjanta, który zresztą konsekwentnie nie udzielał
jej żadnych informacji zasłaniając się dobrem śledztwa . Trudniejsza sprawa

20.
była z brodatymi reporterami z TVT , którzy za nic mieli groźby i prośby ,bezskutecznie próbując dostać się pomiędzy pokrwawione brzozy. Jeden z nich odwracał uwagę funkcjonariuszy a drugi niczym gracz futbolu amerykańskiego szturmował policyjną linię obrony.
Kierowca ich firmowego Forda siedział sobie spokojnie na masce samochodu
i czytał Przegląd Sportowy. Artur podszedł do niego, przedstawił się i zasięgnął informacji. Flegmatyczny mistrz kierownicy wyjaśnił mu , że znaleźli się tu , ponieważ niedaleko był wypadek. Jakiś frajer wjechał polonezem pod Inter City i przypadkiem ( tu mrugnął znacząco) dowiedzieli się , że w Kolinie było wyjątkowo krwawe morderstwo, a prawdziwym dziwactwem było by nie przyjechać.
-Proszę Pana ,ale to nie wszystko . Jak zobaczyli co tu się stało to komórka się
grzała . Ten wyższy bez kamery to wielki cwaniak .Wejścia ma wszędzie . Za
chwilę będzie miał takie pozwolenia , że mordercę przesłucha przed policją.
Na taką prowincję to jest ktoś . Nawet w Warszawie...To banda świrów-dodał
ściszając głos.
-W sumie trudno się dziwić . W takim miejscu dwa trupy ,w taka makabra...
W tym momencie kierowca stracił cały wystudiowany spokój i wydarł się jak
opętany.
-Panie Romku ! Panie Romku! Jest drugi trup ! Pewnie w lesie !
Słysząc to brodacz , szarżujący z kamerą gwałtownie zawrócił i pognał w ich
kierunku. Górecki zdążył warknąć wściekle, żeby się zamknął, ale major Sroka
już zmierzał w ich kierunku.
-Górecki ! Do jasnej cholery, kto cię upoważnił ? Kto ci pozwolił ględzić na prawo i lewo o dzieciaku ? To, że go znalazłeś...
Brodacz z kamerą dosłownie podskoczył , aż śmieszna wyraźnie za mała błękitna czapeczka z daszkiem spadła mu z głowy , odsłaniając wilgotną
błyszczącą łysinę.
-Zabite dziecko ! Zabite dziecko !- krzyknął i machnął gwałtownie wolną ręką,
Naprawdę trudno było zdecydowanie stwierdzić czy w tym okrzyku więcej
było przerażenia , czy marnie skrywanego podniecenia.
W tym właśnie momencie na policyjnym posterunku w miasteczku posterunkowy Ryszard Ziomecki przechadzał się dostojnie od zakratowanego
okna z którego wypatrywał powrotu kolegów do prowizorycznego aresztu
w którym przebywał tymczasowo pijany Stachu Ława.

Wspaniały Józio i Mirek Kotlarczyk złożyli zeznania i poszli do domu , gdyż nie
było podstaw by ich zatrzymywać. Gruza na odchodnym przykazał im by stawili
się ponownie o osiemnastej , gdyby ci ze śledczej czegoś jeszcze od nich chcieli.
Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie ,że została jeszcze godzina. Nie zgłosił się tylko Witek , ale to był znajomy sierżanta , w związku z tym nikt się tym specjalnie nie przejmował , tym bardziej , że według słów pozostałych nie był
nawet w lesie. Ryszard Ziomecki pochodził z sąsiedniego Karamowa i też znał ich wszystkich. Drobne takie pijaczki – zwykł nie bez racji myśleć o nich . W przeciwieństwie do chłopaków z jego własnego pokolenia i młodszych nie
sprawiali kłopotów. Żadnych kradzieży , bójek .Nic z tych rzeczy. Zbierali się
na rogu, gdzie nieraz potrafili przestać kilka godzin.Trochę sępili. Latem grzybki , rybki i karcięta na świeżym powietrzu albo w tej chałupie pod lasem .
No i oczywiście naleweczki , winiunia i wódeczka. Ale nic nielegalnego. Każdy
miał jakąś rentę i potrafili gdy naszła ich na to ochota dorobić trochę grosza.
Posterunkowy Ryszard Ziomecki był barczystym dwudziestopięciolatkiem o ciągle chłopięcej twarzy , której wyglądu właśnie z tego powodu nie cierpiał.
Walczył z nim próbując zapuścić wąsy, lecz będąc płowym blondynem nie osiągnął zadowalającego efektu. Obecnie próbował dodać sobie męskości goląc głowę tuż przy skórze , ale upodobnił się jedynie do miejscowych łobuzów. Ryszard co starannie ukrywał, był marzycielem. Każdego dnia schodził do piwnicy gdzie metodycznie trenował za pomocą licznych hantli i sztangi własnego wyrobu, a całe cykle treningowe starannie opisywał w grubych skoroszytach .Nie marzył o karierze kulturysty czy innego sportowca.
Wierzył święcie , że pewnego dnia jego siła i zręczność uratują jemu samemu lub jego kumplom życie . Oczywiście nie tu w Kolinie , gdzie wylądował na skutek zbiegu złych okoliczności i niezbyt wybitnych osiągnięć w nauce. Teraz nadchodził jego czas. Za półtora miesiąca rozpoczynał policyjne studia w Szczytnie. Lubił się widzieć w hipotetycznych akcjach , marzył o trudnych śledztwach kończących się spektakularnymi akcjami z użyciem broni. Byłby jak Arnold i Kojak w jednej stłoczony osobie. Byłby...
Teraz jednocześnie denerwował się i nudził. W chwili gdy naprawdę coś się
działo, musiał zadowolić się tym , że przez pół godziny zabezpieczał miejsce
pierwszego mordu nim podmienił go Gruza po zakończeniu przesłuchań. Nie było dla niego miejsca w tym dramacie. Zostawili go jak niańkę dla tego pijusa.
Poprawił broń i wyszedł na zewnątrz. Stanął na podeście schodów i rozejrzał się
po okolicy .Drogą leniwie przejeżdżały samochody. Niektóre wypełnione plażowiczami wracającymi znad jeziora. Na placyku przed pobliskim sklepem
dwóch malców z krzykiem ujeżdżało połyskujące srebrem hulajnogi. W cieniu
drzew , ciągnących się dwoma asystującymi szosie szpalerami spacerowali ludzie spragnieni pogawędki na świeżym powietrzu. Młode mamusie pchały
wózki. Grupa nastolatek przeszła śmiejąc się głośno. Było naprawdę gorąco.

22.
Powietrze stało a delikatny wiaterek, który nieco chłodził jego na czerwono
opaloną twarz zamarł zupełnie. Będzie burza – pomyślał
Zadzwonił telefon . Otarł wierzchem dłoni pot z czoła i niespiesznie wrócił na komisariat. Początkowo sądził, że to jakiś głupi żart.
Bełkotliwy, lekko sepleniący głos coś mu gwałtownie tłumaczył. Ryszard nic nie zrozumiał , ale gdy już miał odłożyć słuchawkę usłyszał inny głos , równie przepełniony zdenerwowaniem, lecz tym razem wyraźny , należący najpewniej do jakiegoś młodzika.
-Ja panu to zaraz wytłumaczę. Coś strasznego się stało w parku. Moja dziewczyna Krysia, moja była właściwie dziewczyna Walczak...taaa
Krystyna Walczak zaginęła przed chwilą, to znaczy właściwie znikła słyszeliśmy jak okropnie krzyczała... taki wir ją porwał , a właściwie
my jej nie widzieliśmy ... tylko krew jak w mikserze...w powietrzu.
W parku... co się dzieje ? halo halo !
-Tak, słucham, słucham-Ryszard poczuł jak cierpnie mu skóra na karku
Proszę szybko tu przyjść na posterunek. Spiszemy zeznanie , zaraz
wszyscy tu wrócą to pojedziemy sprawdzić do parku. Jak się nazywasz ?
Tak, a ten drugi, aha Wiktor Piotrowski, on tu już rano powinien się zgłosić. Dobrze, kończę bo ktoś przyszedł. Proszę natychmiast tu przyjść !
Usłyszawszy jak rozmówca wyłącza telefon odwrócił się ale nie zobaczył przy barierce spodziewanego gościa. Ktoś stał na korytarzu pod drzwiami. Przysiągł by, że zostawił je otwarte , lecz teraz były przymknięte .Tak że z rozświetlonego
Słońcem korytarza wpadała do pokoju , w którym okna były szczelnie zasłonięte opuszczonymi żaluzjami wąska wyrazista smuga światła. Na biurku Gruzy
jednostajnie pracował wentylator, omiatając pod ciągle zmieniającym się kątem
niewielką przestrzeń pokoju. Ryszard stał przez chwilę zbierając myśli , z prawą dłonią opartą na bakelitowej słuchawce telefonu , wsłuchany jednocześnie w odgłosy dochodzące zza przymkniętych drzwi . Jego twarz muskał delikatny powiew powietrza, lecz chłód jaki spętał jego ciało nie miał z wentylatorem wiele wspólnego. Dochodzące zza drzwi odgłosy w normalnych warunkach nie zwróciły by jego uwagi ale teraz , po tym co się stało i po tym co przed chwilą usłyszał, a co w jego umyśle momentalnie zostało połączone w niepojętą groźną całość, napięcie jakiemu uległ zostało spotęgowane .
Zza drzwi dobiegało bowiem mlaskanie i szuranie. Zupełnie jakby bezzębny starzec pozbawiony łyżki zmagał się z miską jajecznicy , jednocześnie niecierpli
wie przebierając nogami obutymi w podkute żelazem buty. Był przerażony, zaskoczony we własnej fortecy podczas codziennych oczywistych czynności. Zwilgotniały mu dłonie i tak stał pocąc się w tym przyjemnie chłodnym zacienionym pokoju. Nieruchomy.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Cienie (2001) - rozdz.2

Witek faktycznie przyjął i zgodnie z tym co mówił Józio nieco rozgadał w
miasteczku o rzezi na skraju lasu. Prawdą było również, że ze względu na
niewielką wadę wymowy , fakt że wypił nieco wódeczki znakomicie
utrudnił przypadkowym słuchaczom w Tarczy zrozumienie jego opowieści.
Siedział teraz w parku na ławeczce w cieniu przepięknego kasztanowca, z
nalewką wiśniową w żółtej reklamówce i bał się . Nie był pijany , a że nie był też głupi doskonale orientował się jakie zmiany wniesie to zdarzenie do ich uregulowanego trybu życia. Mieli fajną melinę u Mirka, parę metrów od lasu , w nawet niezbyt zrujnowanej chałupie po dziadku. Było gdzie wypić w spokoju , pograć w karty , coś upitrasić czy też wyspać się po ochlaju. Nikt nie buczał nad głową , co w przypadku Witka mieszkającego kątem przy rodzinie siostry było bardzo, bardzo istotne. Nieraz jak się zmobilizowali finansowo to i tydzień przebalowali .A teraz policja to wszystko rozgrzebie i zaraz się zacznie. Przemknęło mu nawet przez myśl , że śledczy z powiatowej mogą sobie wydedukować , że czterech degeneratów zabiło faceta dla paru złotych.
Ot ,tak jak w telewizji . Wpadli w szał bo mało kto zabiera kasę idąc do lasu. Gość był bez grosza to rozdarli go w strzępy, zjedli trochę narządów i poszli pić. Prawdopodobne ? Nie !

Po udzieleniu sobie tej uspokajającej odpowiedzi pochylił się i wyciągnął z
reklamówki butelkę . Ukradkowym ruchem odkręcił nakrętkę, przytknął zielone
szkło do spierzchniętych warg i wypił długi, bardzo długi łyk słodkiego płynu.
Poczuł miłe ciepło rozpływające się w jego ciele. Oparł się wygodniej o drewniane oparcie i spod przymkniętych powiek zaczął obserwować dzieci
bawiące się pod pasywnym nadzorem plotkujących matek w przygnębiająco
małym ogródku jordanowskim. Skrzypiała miarowo huśtawka na której wzlatywała wysoko sześcioletnia czarnulka w czerwonej sukience . Jakiś malec w piaskownicy zaczął rozpaczliwie wzywać pomocy, lecz młoda mamusia w prostych wojskowych słowach wytłumaczyła mu co z nim za chwilę zrobi jeżeli nie przestanie. Witek roześmiał się głośno i na to konto znów sięgnął do reklamówki, ale cofnął rękę widząc zupełnie obcego faceta zmierzającego w jego stronę. Był to młody gość ubrany z zupełnie nietutejszą elegancją. Szedł w jego kierunku zamaszyście , wyprostowany i pewny siebie , tak jakby zaczepienie i rozmowa z Witkiem należały do jego oczywistych obowiązków.

Rozważał nawet czy nie lepiej będzie , jeśli wstanie i odejdzie , ale nieznajomy
był tuż, tuż i Witek chciał już nawet odezwać się pierwszy by choć na moment
przejąć inicjatywę w nieuniknionej jak mu się zdawało konfrontacji ale dryblas
od Armaniego minął ławkę i równie zdecydowanym krokiem jak tym , którym
poruszał się po żwirowej alejce wkroczył w zarośla. Witek mocno zdziwiony, gdyż jeszcze czuł na sobie pytający wzrok nieznajomego obejrzał się przez ramię i zobaczył kilka metrów dalej równie nieznaną mu młodą kobietę. Stała po kolana w zdziczałej trawie, a gdy mężczyzna podszedł do niej ,pokazała mu coś co trzymała w uprzednio zaciśniętej dłoni.

Ten podniósł tą rzecz do oczu . Przez chwilę starannie ją oglądał a potem powiedział coś cicho i obydwoje odeszli szybkim krokiem , przedzierając się przez gęstwinę. Witek przez chwilę patrzył za oddalającą się parą .
Dziwaczność tej sceny dotarła do niego natychmiast , podobnie jak jasne
i dogłębne przekonanie , że w jakiś niepojęty sposób ta sympatyczna para jest
związana z tym co się stało w lesie , albo mimo braku policyjnego sztafażu ze
śledztwem w sprawie . Przybysze nie umawiają się bowiem w zaniedbanych
parkach małych miasteczek na randki .Gdybyśmy żyli w USA albo w filmie
byliby to niezawodnie agenci FBI , ale w Polsce agenci FBI nie występują zbyt
tłumnie. Uśmiechnął się do własnych myśli , jak lubił to czynić , gdy któraś z
jego myśli wydała mu się szczególnie trafna. Teraz już bez przeszkód wypił
solidny łyk słodkiej naleweczki. Odłożył butelkę do torby i spojrzał na roz-
-słoneczniony plac zabaw. Huśtawka już nie skrzypiała , dzieciak już nie
krzyczał . Wyglądało na to , że wszyscy sobie poszli. Patrzył przez chwilę nim rozszyfrował tę scenę , nim dotarło do niego znaczenie tego co widział.
Poderwał się gwałtownie potrącając reklamówkę i przewracając butelkę.
Pognał w kierunku huśtawek jak wściekły rugbista.
Dziewczynka w czerwonej sukience znikła ale na górnej poręczy metalowej
konstrukcji miotał się w bezgłośnej agonii powieszony na sizalowym sznurku
może dwuletni brzdąc . Z jasnej główki spadła zielona czapeczka. Małe nóżki
wierzgały w powietrzu. Witek biegł wyciągając dłonie by jak najszybciej zbawczym ruchem poderwać malca w górę , ale potknął się o krawężnik i runął na żwir alejki . Wstał natychmiast gotowy do biegu , ale napotkał przerażony wzrok i otwarte bezgłośnie usta kobiet pilnujących dzieci. Dziewczynka w czerwonej sukience odwróciła główkę a malec w piaskownicy słysząc rumor jego upadku , a może widząc rozpaczliwy bieg mężczyzny dotychczas ukrytego w cieniu znowu rozpoczął płaczliwy lament.
Witek stał przecierając oczy. Próbował dopasować dwa obrazy, które widział przed chwilą równie wyraźnie , lecz nie dane mu było spokojnie tego rozważyć , gdyż troskliwa mama brzdąca bawiącego się w piasku obrzuciła go natychmiast stekiem niezbyt wyszukanych wyzwisk ,z których najdelikatniejsze brzmiało -- -Ty świński zachlany ryju! Ty zahukana franco !
Witek otumaniony tym wszystkim gwałtownie wycofał się w zbawczy cień
kasztanowca. Bez słowa chwycił reklamówkę z flaszką ( jednak jakimś kącikiem umysłu z zadowoleniem zauważył , że flaszka jest cała ) i oddalił
się , hamując z trudem chęć ucieczki w kierunku wyjścia z parku. Słyszał jeszcze podniesiony głos troskliwej mamy , wyraźnie już zajętej uspokajaniem synka , ponieważ ostatnie słowa jakie do niego dotarły brzmiały –
- Jeszcze raz się rozedrzesz to ci tę mordę zamknę na zawsze
Ty mały pierdolony szczurze !

Witek rozważył całą sprawę już spokojniej i doszedł do wniosku , że nie czas
wracać jeszcze do miasta, słusznie przeczuwając , że będzie musiał w końcu
zeznawać przed policją , choć przecież tak na dobrą sprawę nic nie widział , ani
konkretnego nie wiedział .
Skręcił w wąską wydeptaną ścieżynę i zszedł niżej w kierunku zaniedbanych
stawów. Minął trzy ławeczki usytuowane w zimnych nieprzytulnych miejscach , czwartą na której rozsiadła się zakochana parka najwyraźniej w stanie ostrego konfliktu . Minął także piątą ,szczerze mówiąc jego ulubioną , którą z kolei upatrzyło sobie czterech wyrostków i w zapamiętaniu młodej bezinteresownej głupoty , próbowało pozbawić ją oparcia kopiąc starannie , na zmianę, nieco już podniszczone deski oparcia . Witek ze względu na wiek i warunki fizyczne młodzieńców nie wróżył im powodzenia . Znał dwóch spośród nich , a dokładniej ich ojców , którzy nie należeli bynajmniej do zwolenników bez stresowego wychowywania dzieci ,ale zaniechał interwencji a tylko uśmiechnął się pod wąsem , gdy Przemek , nieodrodny synek Wojtka Ogórka , przerywając na chwilę kopanie ławki , okraszane stekiem wyzwisk , powiedział mu
– Dzień Dobry !
W poszukiwaniu spoczynku przemierzył pół parku, aż wreszcie znalazł
dobre miejsce. U podnóża ławeczki na której usiadł trawiasta skarpa opadała łagodną amfiteatralną pochyłością ,prowadzącą do dawno nieczynnej betonowej
fontanny i zarośniętego stawu ze sztuczną wysepką dźwigającą na swym wątłym, zaśmieconym grzbiecie nieproporcjonalnie potężną świątynie dumania .
Wysepka połączona była niegdyś ze stałym lądem zgrabnym mostkiem o
fantazyjnych odlanych z żeliwa barierkach . Mostkiem do którego dostępu
broniły dwa niewielkie , również żeliwne lwy .Witek widział park na zdjęciach
w albumie pełnym starych fotografii . W albumie babci Janiny , który po jej
śmierci bezceremonialnie sobie przywłaszczył , by potem sprzedać w całości
handlarzowi staroci na giełdzie kolekcjonerskiej w Poznaniu .
Obecnie rolę mostku spełniały dwie szyny , do których byle jak przyspawano
kilka bardzo rozmaitych kawałków blach . Świątynia dumania zaś , sądząc po walających się wszędzie strzępach pogniecionych gazet zasadniczo zmieniła swoje przeznaczenie . Jednak dzieliło go od wyspy około stu metrów i gdy usiadł na ławce mógł wciągając powietrze głębokimi haustami poczuć jedynie orzeźwiający zapach świeżo skoszonej trawy , wyprażonej w sierpniowym Słońcu .Koło fontanny pasły się spokojnie dwa siwki , należące do znanego Witkowi pana Jurka , który miał bryczkę i organizował jakieś turystyczne przejażdżki, będące raczej formą towarzyskiej nie zaś zarobkowej działalności .
Cóż. Łyknął nalewki, popatrzył po okolicy i wreszcie mógł spokojnie podumać
nad tym co przeżył przed zaledwie kilkunastoma minutami.
Przecież nie był do cholery pijany. Trochę owszem ale szedł prosto i wszystko
doskonale pamiętał . Kłopoty zaczynały się ,gdy próbował to zrozumieć . Nigdy
nie miewał żadnych zwidów i nawet tłumaczenie tego porannym szokiem nie
bardzo wytrzymywało krytykę . Zamyślił się głęboko , patrząc na konie , a głęboko ukryta myśl , że coś jest nie tak powoli dojrzewała w jego umyśle .
Jeszcze raz starannie zlustrował okolicę . Nic się nie działo . Konie stały spokojnie jak drewniane pomalowane farbami kukły . Wiatr nie wiał i żadne
źdźbło nie drgnęło. W parku panowała cisza. Młodzieńcy przestali kopać ławkę.
Z szosy nie dochodziły odgłosy przejeżdżających samochodów. Rozejrzał się
z niepokojem. Ptaki zamilkły. Przez długą ciężką chwilę docierała do niego
absolutność tej ciszy i wtedy poczuł , jak niezależnie od jego lęku, który rósł
w innym tempie , włosy na jego przedramieniu , karku i głowie podnoszą się
falą lodowatego przerażenia. Z trudem przełamując opór ciała poderwał się
z ławki.
Paweł wyjął z kieszeni płóciennej kurtki , ozdobionej logo Chicago Bulls ,
papierową chusteczkę i starannie otarł zaczerwienione oczy. Mdłości narastały.
Czuł się podle jak przystało na ambitnego wesołego młodzieńca ,który niespo-
-dziewanie został głęboko zraniony i znieważony .Przed chwilą miał jeszcze
nadzieję . Nadzieję na to , że wszystkie te wydarzenia związane z Krystyną
i Grzegorzem są jakąś złudą . Jakąś przeklętą miazgą , którą mógłby zgnieść
w kulę i odrzucić. Teraz miał ją w sobie i czuł, że będzie długo czuł jej ciężar .
Palcami prawej dłoni musnął deski ławki na których jeszcze przed chwilą
siedziała, nim poderwała się i uciekła ciemną żwirową alejką do innego, cudzego życia. Paweł miał dopiero osiemnaście lat i Krysia była tak naprawdę jego pierwszą dziewczyną. Kochał ją już prawie dwa lata i był piekielnie pewny
jej wzajemności. Snuli wspólne plany w których miała zostać jego żoną, oczywiście gdy Paweł skończy prawo na UAM w Poznaniu .Ona w takim momencie zadała mu taki cios. Taki pierdolony niedozwolony cios , zdradzając go z Grzegorzem, gówniarzem młodszym od niego. Zasranym uczniem Technikum Górniczego. Od Pawła była starsza o całe dwa lata, co już powodowało gwałtowny sprzeciw jego rodziców. Kpiny kumpli i nieprzyjemne rechoty koleżanek z klasy. Rozżalenie ustępowało powoli miejsca wściekłości .
Myśli pojawiały się i gasły. Podpowiedzmy nieco z boku , że tak naprawdę
to tęsknił szczególnie za jej chętnym , nieco zbyt śmiałym ciałem .Tęsknił
za pieprzeniem , ale normalny w jego wieku idealizm ubierał jego rozdartą
duszę w coraz to ciemniejsze , nie intencjonalnie śmieszne romantyczne kapoty.
Doszło do tego , że znowu zapłakał , choć gdzieś w tej czeluści bezdennej
rozpaczy mignął obrazek tak przedziwnego podniecenia , że jego członek
nabrzmiał wyraźnie zaznaczając swoją obecność w obcisłych cienkich białych
spodniach chłopca. Wstał i przesunął go w bok, a gdy go dotykał poczuł
gwałtowną potrzebę onanizmu. To wściekło go jeszcze bardziej. Poczuł
w sobie jakby drugiego człowieka ,takiego samego a jednak...
To kurwa ! To bladź jebana! –ryknął głośno.

Ryknął na całe gardło i odwróciwszy się gwałtownie z całej siły kopnął ławkę. Ta chwila rozładowania napięcia drogo go kosztowała. Ból powalił go na kolana. Zgrzytając zębami i zataczając się powrócił na ławkę . Nienawidził tej dziwki ,swoich rodziców, kumpli. Nienawidził wszystkich . Nienawidził każdego dźwięku, każdego pieprzonego dźwięku w tym pierdolonym , zarośniętym , zasyfiałym parku , miasteczku piekielnym w swym smrodzie.
Te wszystkie uśmiechy. Komentarze w stylu ...synku lepiej się stało ,to nie była
dziewczyna dla ciebie, ...słuchaj ojca , ma doświadczenie. Teraz ważne są studia. Wbrew młodzieńczemu romantyzmowi , który zademonstrował kopiąc z tak fatalnym skutkiem ławkę w sumie zgadzał się z tym co tłumaczyli mu rodzice w zupełności .Starał się tylko ukrywać to przed sobą możliwie jak najdłużej .Teraz był rozpołowiony ale być może przez ból w stopie czy ze względu na świadomość dopiero co przeżytego arcyseksualnego podniecenia wczorajsze niewczesne myśli o samobójstwie wróciły do swych głębi zawstydzone. Był przecież młodym , piekielnie zdolnym facetem , mającym co nie jest bez znaczenia zamożnych ,wykształconych, chuchających na swojego jedynaczka rodziców. Jeszcze raz użył chusteczki i kilka razy głęboko odetchnął. Owszem świetnie było mieć pod ręką chętną dupę, która na dodatek
umiała się zabezpieczyć i to w wieku gdy większość jego kolegów była mocna
tylko w opowiadaniu bajek o swoich seksualnych wyczynach. Sądził jednak. Był przekonany , że płaci za ten raj zapewnieniami o przyszłym dostatnim
wspólnym życiu tak mocno , że w końcu uwierzył zarówno w swą miłość jak
i jej bezwarunkową wzajemność . Przeżył szok gdy dowiedział się zarówno o
zdradzie trwającej miesiącami jak przede wszystkim o tym co sądziła o nim.
A kim do cholery ona była ? Wielce zasraną pomocą biurową po zaocznym płatnym liceum i pracowała w hurtowni własnego wujaszka gdzie głównie
parzyła kawę i odbierała zamówienia. Pewnie niejeden facet ją tam zerżnął. Poczuł , że wraca erekcja i zauważył jak bardzo podnieca go myśl ,że podczas ich związku posiadali ją też inni mężczyźni .Do czego to doszło . Ho , ho Oszałamiający sukces. Jej ojciec był głupim , grubym ciulem , któremu najwidoczniej było wiecznie gorąco , bo bez względu na porę roku łaził w tym swoim siatkowym podkoszulku. Był kierowcą w transporcie międzynarodowym i niewątpliwie całą Europę zdołał zawstydzić w jej lichej potencji , swoją obrośniętą piersią .
A jej mamusia , pani Justynka , też przecież niezła kurwa.
Wiedział doskonale co działo się u nich gdy stary całymi tygodniami jeździł tym
swoim TIR em. Wówczas bywał przecież u nich co wieczór a nigdy nie widział
mamy Krysi wśród domowych zajęć czy przed telewizorem.
Przeważnie gdzieś wyjeżdżała swoim Matizem ale zdarzało się czasami , że był
u niej kolega z pracy na przykład.

15.
Paweł mimo że był początkowo dość naiwnym młodzieńcem szybko zorientował się ,że pomiędzy matką a córką istnieje oparta na jakiejś formie
szantażu zależność. Mogli się kochać w jej pokoju do syta rozebrani do naga
nie kryjąc się nawet z odgłosami erotycznych uniesień. Krysia co prawda zamykała drzwi ale była to tylko formalność na pokaz.
Bywało , że leżąc w chwilowej ciszy słyszeli z kolei odgłosy seksualnych bojów
dochodzące z parteru. Coś za coś. Początkowo Krysia starała się zagłuszać
takie rzeczy muzyką ale widząc jego obojętność zaczęła zabawiać się kosztem
matki i doszli nawet do tego ,że próbowali ją podglądać ale trzeba przyznać ,że
bez większego powodzenia. Raz tylko Pawłowi udało się ją podejrzeć gdy
przyszedł do Krysi i nikt nie otwierał drzwi frontowych a on wszedł na paczkę
terakoty, którymi wykładali sobie właśnie schody i zajrzał do kuchni. Patrzył
chwilę i musiał przyznać ,że była atrakcyjniejsza od córki gdy oparta o ciemny
blat szafki poruszała się w rytmicznym tańcu nadziana na chuja nieznanego mu
faceta w średnim wieku o niezbyt atrakcyjnej powierzchowności. Trochę
zamurowało go gdy zauważył siedzącego przy stole drugiego mężczyznę ubranego tylko w roboczą flanelową koszulę i pijącego spokojnie piwo . No trzeba przyznać , że nie grymasiła bo dawać dupy facetom od zakładania terakoty i to kosztem tempa robót było już nawet biorąc pod uwagę to co o niej wiedział prawdziwym kurewstwem . Lecz miejmy to za nic . Wspominamy o
tym by lepiej wytłumaczyć gwałtowną huśtawkę nastrojów naszego młodzieńca
który w ciągu kwadransa potrafił ze zranionego kochanka , któremu nie była obca myśl o samobójstwie w rozpamiętującego pornograficzne aspekty niedawnego związku onanistę . Był przez moment tak podniecony wspomnieniem sceny przez nas tu opisanej ,że nie bacząc na publiczność miejsca oddał się bez wahania temu zgubnemu nałogowi , tracąc przy okazji całkiem ładną chińską chusteczkę z wymalowanym centralnie misiem pandą.
Nie wspomnieliśmy jeszcze o jednej wiodącej cesze jego osobowości , która poza nadmiernie rozbudzoną seksualnością była charakterystyczna dla tego młodego człowieka. Prawdę mówiąc Paweł był bardzo nudnym chłopcem
, lubiącym wypowiadać okrągłe ,napchane słowną watą zdania . Nawet po udanym , spełnionym ogromnym nakładem sił stosunku seksualnym lubił rozwodzić się na tematy takie jak : rzeczywistość wirtualna , dziwne i nowe zastosowania internetu oraz ( to był jego prawdziwy konik ) ,światłowody i jeszcze raz światłowody. Należało wspomnieć o tej jego słabości , ponieważ dalszy rozwój wydarzeń może przedstawić naszego Pawełka w nieco innym świetle . Przyjmijmy lepiej że ta scena na ławce to taka jego ponowna matura .
Uspokoił się ,starannie zagrzebując pomięty dowód przedwiecznej winy
w miękkiej wilgotnej ziemi i przykrył wyschniętymi liśćmi .

15