25.
Coś kurczę w tym jest. Wiktor zamyślił się i Paweł sądził przez chwilę ,że odwróci się na pięcie i odejdzie, rezygnując z wizyty na komendzie.
-Wiktor... idziemy- daj spokój nic nam nie zrobią . Zeznamy , że odeszła
że słyszeliśmy jej krzyk , pobiegliśmy na pomoc ale jej nie znaleźliśmy,
krzyczała na ulicy, może ktoś ją porywał i właśnie pakował do samochodu .
Nie wiem, istnieje taka możliwość , że tych dwoje z archiwum X rozpyliło
Jakieś halucynogeny. Nie wiem ale zobaczysz, że jakieś dobre logiczne rozwiązanie się znajdzie – Paweł mówiąc , nabierał przekonania do sensowności swoich słów i mógłby jeszcze niejedno wypowiedzieć , staranniej dobierając argumenty i piękniej formułując myśli , ale Wiktor chwycił go mocno za ramię i krótkim . ..
– Dobra, idziemy – uciął jego dywagacje
Weszli po schodach i stanęli w otwartych drzwiach posterunku. Smród jaki tu panował
porażał zmysły. Lepki odór zwierzęcego potu i moczu zupełnie nie pasował do tego krótkiego pomalowanego na biało a ozdobionego błękitną , malowaną olejno lamperią korytarzyka . Jasna drewnopodobna wykładzina lśniła nienaganną czystością . Weszli
ostrożnie , skonsternowani tym smrodem . W korytarzyku były drzwi do pokoju , gdzie przyjmowano interesantów a naprzeciwko do łazienki . Te prowadzące do pokoju były
delikatnie uchylone i do nich właśnie podeszli . Paweł szedł pierwszy i to on je pchnął
a właściwie tylko zdążył ich dotknąć gdy gwałtowne szarpnięcie otwarło je na oścież.
Ktoś przyczajony za nimi odskoczył krzycząc przeraźliwie , potknął się o własne nogi, mało nie padając. W pomieszczeniu panował półmrok , lecz doskonale widzieli potężnego mężczyznę w rozpiętej policyjnej koszuli , celującego wprost w nich z pistoletu trzymanego kurczowo w wyciągniętej przed siebie prawej dłoni , podczas
gdy lewą zasłaniał się przed niewidzialnym wrogiem. Wyglądał doprawdy przerażająco
Bełkotał coś niezrozumiale, w niezwykle sugestywny sposób wytrzeszczając oczy.
Był cały mokry od potu i drżał. Cała ta scena trwała może trzy sekundy.
Zorientowawszy się w zmianie sytuacji policjant uspokoił się i opuścił rewolwer .
Wraz z tym krótkim naturalnym ruchem wróciło do tego pokoju życie .
-To wy...o kurwa, ale , to wy...Coś tu było za drzwiami. Jakieś duże zwierze .
-Wielbłąd ? – zapytał Witek , a Paweł spojrzał na niego z uznaniem
-Jaki znowu wielbłąd ! Wielki drapieżnik, chciałem go zabić , nie widziałem go
ale dobrze czułem i słyszałem... Jezu o mały włos was nie kropnąłem
Weszli do środka a Wiktor skierował się wprost do okna i podniósł żaluzje. Ryszard
schował pistolet i zapiął kaburę .Paweł stał na środku pokoju i śmiał się nerwowo.
26.
-Otwórzcie okno , przecież tu śmierdzi jak w ZOO . Trzeba się rozejrzeć
przecież to bydlę musiało gdzieś uciec. Co to było ?
Ryszard odzyskał już prawie całkiem rezon więc poszedł do prowizorycznego aresztu sprawdzić czy coś złego nie przytrafiło się śpiącemu Stasiowi Ławie , o
istnieniu którego całkiem zapomniał. Ten leżał nadal na twardej obitej granatowym skajem kozetce i rytmicznie chrapał . Policjant zajrzał także do gabinetu szefa , konstatując że wszystko pozostaje w należytym porządku . Dla pewności zajrzał za biurko i do szafy .Gdy wrócił okno było już otwarte i smród zelżał wywiany przeciągiem , ale wiedział , że będzie musiał wytłumaczyć choćby tylko przed sobą wydarzenia , które zaszły w ciągu ostatnich minut.
-Słuchaj Rysiu – nie masz tu czego na te nerwy – Wiktor wyrwał go z zamyślenia
-Czego ? początkowo nie skojarzył policjant .
-No, czegoś mocniejszego . Nie co dzień mierzy ktoś do mnie z nagana.
... do niewinnego gościa
-Nie , skądże na posterunku alkohol
-Dalej nie pieprz . Otwórz tę lewą połówkę w biurku Gruzy i nalej po małym. Tobie zresztą też się przyda. Wyglądasz jakoś tak nie elegancko .
Rysiu bardziej ciekawy niż chętny , niezbyt zdecydowanym ruchem otworzył
drzwiczki . Zajrzał i zza stosika służbowych notatników wyciągnął mocno napoczętą pękatą butelkę pałacowej . Niespodziewanie sam nabrał ochoty na solidny łyk i nawet z pewną nonszalancją zaproponował .
-Z gwinta po łyku i starczy.
Wiktor oczywiście zgodził się chętnie ale niestety butelka była zatkana dozownikiem. Rozejrzeli się za szklankami , pokonani tym niepotrzebnym nadmiarem nowoczesności , połączeni konspiracyjną wspólnotą nielegalności.
Na blacie biurka stały dwie szklanki . Należąca do szefa z grubym osadem
kawy i szklanka Gruzy z dnem przykrytym wygniecionym plastrem cytryny . Sierżant zamiast kawy lubił dla zdrowia pijać wrzątek z miodem i cytryną .
Niosąc szklanki do łazienki Ryszard wsadził nos do tej szklanki i mocno
pociągnął.
-No tak , pomyślał – nie bez powodu Gruza taki wesoły i dziarski od rana.
Parsknął śmiechem i przełożywszy szklanki do lewej ręki otworzył drzwi i
wszedł do łazienki. Postawił szklanki na umywalce . Odkręcił kran i umył ręce a potem zimną wodą ochłodził spoconą twarz . Plaster cytryny i fusy po kawie wlał do żółtego wiaderka stojącego pod zlewem i świadomie powolnymi ruchami zaczął możliwie starannie płukać szkło . Czuł na zmianę niepokój i euforyczną radość o trudnym do pojęcia podłożu . W tym momencie usłyszał jak w sąsiedniej kabinie coś się poruszyło . Tak jakby ktoś bardzo potężny i ciężki wstawał z sedesu .
Rozdział trzeci
27. ROZDZIAŁ 3
Zupełnie nagi stał w wodzie , sięgającej mu prawie do kolan . Zapadał zmierzch nad nieskończoną jak mu się wydawało początkowo, martwą taflą siwo burej wody zlewającej się na horyzoncie z równie szarymi płaskimi chmurami .
Odwrócił się z wysiłkiem , wysoko podnosząc stopy . Teraz dostrzegł zamykającą horyzont , oddaloną o kilkaset metrów ścianę lasu .Jeszcze bliżej , na wprost niego piętrzyła się samotna kępa niezwykle wysokich, rozłożystych drzew , porastających niewielką okrągłą wysepkę . Dzieliło go od niej nie więcej niż dwieście metrów . Nieco bardziej w prawo nad horyzontem wyznaczonym ciemną ścianą lasu chmury rozjaśniały się smugami chłodnego światła .
Poruszył się i obserwował kręgi fal rozchodzące się powoli , by wkrótce zaniknąć w oleistej martwocie . Nie czuł chłodu i mógł się swobodnie poruszać.
Sen , znowu ta cholerna złowróżbna realność , którą doskonale zapamiętał z
nocnego koszmaru. Pochylił się by w nieruchomej tafli ujrzeć swą twarz. Niewątpliwie tym razem był sobą we własnym doskonale znajomym ciele. Różnica wobec nocnych przeżyć była zasadnicza. Wówczas szamotał się w ciele obcego człowieka a teraz gdy dla sprawdzenia uniósł lewą rękę i bez zdziwienia poczuł delikatny ból , będący skutkiem drobnego urazu jakiego doznał kilka tygodni wcześniej i który zlekceważył godząc się na stałą niewielką dolegliwość
Skoncentrował się i znalazł ostatni obraz jaki łączył go z codziennością . Siedział na krzesełku w pełnym słońcu sierpnia , patrzył na bawiących się synów . Przeglądał gazetę i ... znalazł się tutaj. W tym ponurym , nieznanym
miejscu . Nabrał na dłoń wody. Była absolutnie realna, przemył oczy , zamrugał
Zdobył się na dwa kroki , woda zafalowała . Pod stopami wyczuwał wysoką trawę . Tak wysoką , że miejscami kładła się na powierzchni lecz zbyt mocno nie krępowała mu ruchów . Zrobił jeszcze kilka chwiejnych kroków , niepewny co robić dalej. Myślał zupełnie trzeźwo i postanowił się obudzić , przekonany że
cała ta wizja poprzez swoją realność zaszła już za daleko.
W tym celu najpierw uszczypnął się w policzek ale poczuł tylko piekący suchy
ból a potem ze świadomą powolnością jeszcze raz przemył twarz i skropił włosy
Początkowo nie czuł chłodu ale teraz gdy wgłębiał się we własne doznania
pozostałe dotąd ukryte bodźce zaczęły oddziaływać na jego ciało. Mimo ,że nie
było zimno zaczął odczuwać chłód właściwy dla jego obnażenia w tym niewątpliwie letnim acz przytłumionym chmurami krajobrazie. Zrobiło mu się głupio . Stał goły w tym dziwnym miejscu i szczypał się po twarzy . W pierwszym , naturalnym odruchu chciał iść w kierunku lasu by w nim szukać
schronienia ale wspomnienia wiążące się z sennym koszmarem , który nabrał
teraz poważniejszych znaczeń spowodowały ,że jeszcze przez chwilę dreptał
niezdecydowany w miejscu.
28.
W końcu przemógł swój opór i powoli, wpatrując się w ciemną taflę wody ruszył w kierunku wysepki. Wkrótce zauważył że robi się coraz jaśniej. Nie wiadomo dlaczego ocenił zastaną porę jako zmierzch . Teraz z nieukrywaną radością skonstatował , że to pochmurny poranek . Spojrzał w górę , starając się dokładniej określić miejsce gdzie za opończą chmur kryło się słońce , a ujrzał w zamian potężna sylwetkę szybującego wysoko w powietrzu ptaka .Zbliżał się w
jego kierunku i choć trudno mu było dokładnie oszacować rozmiary jedno nie podlegało dyskusji . Był ogromny . Mariusz odruchowo przykucnął a gdy przyjrzał się dokładniej bez wahania położył się w wodzie i opierając na łokciach śledził lot tego potwornego stworzenia. Przez głowę przelatywały mu dwie sprzeczne ze sobą zasady postępowania przy kontakcie z silniejszym drapieżnikiem lecz ta zalecająca głośne i odstraszające zachowanie nie wydała mu się przekonująca. Zresztą po chwili stwór minął go bezgłośnie na wysokości
uniemożliwiającej dostrzeżenie szczegółów co uzmysłowiło Mariuszowi jego rzeczywistą wielkość , którą oceniał teraz na około czterdzieści metrów rozpiętości błoniastych czarnych skrzydeł. Przypominał pterodaktyla , ale raczej
takiego jak Rodan. Potwór z wytwórni TOHO . Przemknęło mu przez głowę
wspomnienie z dzieciństwa . Stał w gigantycznej kolejce w holu kina Centrum
aby zdobyć bilety na film Inwazja Potworów. Tam obok Godżilli i trójgłowego
smoka występował chyba także Rodan – ptak śmierci. Nie mógł sobie przypomnieć żadnej sceny ale doskonale pamiętał , że taką kolejkę spowodował
fakt , iż była to projekcja w ramach niedzielnych poranków i bilet kosztował tylko cztery złote zamiast dwunastu czy piętnastu . O dziewiątej film dla młodzieży a o jedenastej bajki dla maluchów . Zastanowił się nad wymyśloną przez siebie wiele lat później tezą , że taka łaskawość była być może ubraną
w aksamitne rękawiczki starannie przemyślaną formą walki ze szkodliwym zwyczajem chodzenia przez dzieci na poranne msze . Nawet mecze footballowe
odbywały się wówczas w niedzielę o 11 , co przecież ze względów marketingowych było głupawe.
W końcu wyrwał się z plątaniny wspomnień i bacząc na to , że robiło się coraz
jaśniej i następne spotkanie mogło skończyć się dla niego tragicznie i ruszył teraz już zdecydowanie w kierunku zbawczej ściany lasu Schronienie się w cieniu drzew zdawało mu się teraz miłe i sensowniejsze niż cokolwiek innego. Na chwilę zapomniał o swych wątpliwościach co do natury snu w którym przebywał . Działał i myślał realnie . Strach i ból były rzeczywiste , a można
przyjąć nawet ,że jego zmysły były wyostrzone . Idąc gwałtownie rozpryskiwał wodę i aby zagłuszyć ten dźwięk zaczął półgłosem recytować nieskładne , na poczekaniu wymyślane zaklęcia .
29.
Wracała myśl , początkowo odrzucana, która miała znaczną przewagę nad teorią kolejnego snu . Wracała , kręcąc się na pograniczu jego świadomości , aż w końcu objawiła mu się jasna i tryumfująca . Nie żył. Po prostu umarł nagle . Oślepiony blaskiem sierpniowego Słońca zapadł się w siebie i wraz z aluminiowym krzesełkiem przewrócił się na nierówną blado zieloną trawę . Być może w tej chwili żona uspokaja rozpaczliwie szlochających chłopców , a ponura lekarka bardziej rozgniewana niż współczująca wypisuje akt zgonu .
Oj Mariuszku Mariuszku ! Nie trzeba było papierosków palić... wódeczki pić . Serduszko by wytrzymało a tak dupa zimna –powiedział do siebie , ale uczucie pustki i żalu ustępowało , wypierane przez zaciekawienie i jakąś taką dziecinną nieco radosną ufność . Jeżeli nadal istnieje jako osoba to znaczy , że śmierć nie jest taka groźna . A jeśli nie umarł to drugie dobrze .
Nawet jeśli miejsce w którym się znalazł nie było zbyt miłe to jednak była tu
trawa i powietrze i Słońce i drzewa a jeśli był i ptak to musi być pokarm dla niego i nawóz i drobnoustroje i bakterie .Odetchnął głęboko.
Las był jeszcze bardzo odległy ale zbliżał się do sporej wyspy na której wyrosło kilkadziesiąt ogromnych drzew iglastych . Tak jak w przypadku ptaka dopiero gdy zbliżył się do nich mógł docenić ich wymiary. Czytał , że bardzo stare sekwoje mogą być tak duże, ale te tutaj bardziej przypominały zwykłe dęby , powiększone do Gargantuicznych rozmiarów .
Zmniejszała się głębokość rozlewiska i prawie wbiegł na długi jęzor piasku . Gdy był już na suchym lądzie na moment zwalił go z nóg skurcz lewej łydki i teraz siedząc na wilgotnym piasku masował bolące miejsce jednocześnie rozglądając się ciekawie dokoła .
Olbrzymie drzewa , mimo że rosły rzadko rozpościerały nad wyspą szczelny parasol zielonych konarów . Ziemia była pokryta odpowiednimi do rozmiarów drzew pożółkłymi liśćmi i gigantycznymi ,wyglądającymi jak błyszczące plastikowe makiety żołędziami. Czy większe drzewo ma proporcjonalnie większe liście ? Większe wobec niego , ponieważ to jego ciało było dla niego jedynym wzorcem. Przemierzył wyspę by z ulgą stwierdzić , że jest sam .Ciężko było poruszać się tu na boso ponieważ wszędzie wiły się i wypiętrzały spod piasku i ściółki białe niczym kości potężne korzenie drzew nie mogące znaleźć swojej kryjówki pod powierzchnią . W końcu wybrał osłonięty z trzech stron konar porośnięty mchem , odrąbany przez uderzenie pioruna , co zdawał się potwierdzać długi jasny pas rany na pniu najbliższego drzewa. Usiadł na kupie
nagarniętych uprzednio liści i oparł się o leżący pień . Mech , który go porastał
był miękki i wydawało mu się , że wydziela ciepło.
30.
Odpoczywając , wodził wolno wzrokiem po tym nieco surrealistycznym miejscu i chłonął mocny zapach lasu, pobliskiego rozlewiska, jakiegoś nieokreślonego a
miłego zapachu życia i rozkładu jednocześnie , kojarzący mu się z dzieciństwem Przymknął oczy i bezwiednie tam powrócił . Przypomniał sobie jak dziadek zabierał go na spacery nad zalew Warty w Kaniowie , obecnie dzięki sprytnym zabiegom melioracyjnym już nie istniejący. Dziadek mieszkał w bloku na skarpie z którego widać było zakole rzeki i łąkę , którą każdej wiosny regularnie zalewała woda .Chodzili tam często by wędrować po wałach. Rozmawiali a dziadek cierpliwie wysłuchiwał fantazji dziecka i odpowiadał na wszelkie możliwe pytania . Zamknął oczy i przez chwilę znalazł się w tamtych , tak odległych czasach. Poczuł siebie jak kucając nad brzegiem rozlewiska , podtrzymywany przez dziadka za kołnierz kurtki typu miś głęboko wychylony za pomocą pomalowanej srebrolem drewnianej szabelki próbuje wyciągnąć z wody rozmokłą , porzuconą przez kogoś pozbawioną okładki książkę .
W tym miejscu książka nie była na swoim miejscu i on pragnął przywrócić jej
właściwe miejsce . Nie umiał wówczas zbyt dobrze czytać ale podczas manipulacji szabelką odsłonił stronę na której obok dużego wyraźnego druku
widniał rysunek przedstawiający pojedynkujących się na szpady dwóch mężczyzn , z których jeden ubrany był w wytworne szaty zakończone obszerną
białą kryzą i kapelusz o wymyślnym kształcie ozdobiony piórem a drugi w skórzanej kurcie , przepasanej ukośnym pasem ,prostych portkach i rajtarskich butach miał wygląd sympatycznego zawadiaki . Mariusz uświadomił sobie
że był to najpewniej rok 1969. Przypomniał sobie wygładzoną rękojeść szabelki
ozdobioną złocistą skuwką ,która była pierwotnie zakrętką wody kolońskiej
dziadka. Słyszy jak dziadek odwodzi go od pomysłu wyciągnięcia książki, obiecując podwójną dawkę czytania przed zaśnięciem . Sześcioletni Mariusz
uwielbia te seanse tym bardziej , że dziadek czytuje mu Trylogię Sienkiewicza ,
zamiast jakichś tam bajek dobrych dla prawdziwych maluchów . Sam jest tak
doświadczonym słuchaczem , że z łatwością wyczuwa fałszywe tony gdy dziadek opuszcza co drastyczniejsze fragmenty i ożywiony nadbiega w piżamce
by przywołać go do porządku . Teraz wciąż trzyma go za kołnierz . Dzielny, cierpliwy mężczyzna ubrany w siwy wyjściowy płaszcz górniczy tłumaczy dziecku , że ta książka jest już nie do uratowania . Że taką samą wypożyczy z biblioteki . Czuć silny zapach giewontów palonych w drewnianej lufce. Mariusz przestraszony, tym że zasypia w tym obcym groźnym przecież miejscu otrząsa się ze wspomnień . Metr od niego , okrakiem na grubej gałęzi siedzi dojrzały mężczyzna i pali papierosa bez filtra w drewnianej , czarnej od dymu lufce .
31
poniedziałek, 10 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz