poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Cienie 4

21.
Wspaniały Józio i Mirek Kotlarczyk złożyli zeznania i poszli do domu , gdyż nie
było podstaw by ich zatrzymywać. Gruza na odchodnym przykazał im by stawili
się ponownie o osiemnastej , gdyby ci ze śledczej czegoś jeszcze od nich chcieli.
Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie ,że została jeszcze godzina. Nie zgłosił się tylko Witek , ale to był znajomy sierżanta , w związku z tym nikt się tym specjalnie nie przejmował , tym bardziej , że według słów pozostałych nie był
nawet w lesie. Ryszard Ziomecki pochodził z sąsiedniego Karamowa i też znał ich wszystkich. Drobne takie pijaczki – zwykł nie bez racji myśleć o nich . W przeciwieństwie do chłopaków z jego własnego pokolenia i młodszych nie
sprawiali kłopotów. Żadnych kradzieży , bójek .Nic z tych rzeczy. Zbierali się
na rogu, gdzie nieraz potrafili przestać kilka godzin.Trochę sępili. Latem grzybki , rybki i karcięta na świeżym powietrzu albo w tej chałupie pod lasem .
No i oczywiście naleweczki , winiunia i wódeczka. Ale nic nielegalnego. Każdy
miał jakąś rentę i potrafili gdy naszła ich na to ochota dorobić trochę grosza.
Posterunkowy Ryszard Ziomecki był barczystym dwudziestopięciolatkiem o ciągle chłopięcej twarzy , której wyglądu właśnie z tego powodu nie cierpiał.
Walczył z nim próbując zapuścić wąsy, lecz będąc płowym blondynem nie osiągnął zadowalającego efektu. Obecnie próbował dodać sobie męskości goląc głowę tuż przy skórze , ale upodobnił się jedynie do miejscowych łobuzów. Ryszard co starannie ukrywał, był marzycielem. Każdego dnia schodził do piwnicy gdzie metodycznie trenował za pomocą licznych hantli i sztangi własnego wyrobu, a całe cykle treningowe starannie opisywał w grubych skoroszytach .Nie marzył o karierze kulturysty czy innego sportowca.
Wierzył święcie , że pewnego dnia jego siła i zręczność uratują jemu samemu lub jego kumplom życie . Oczywiście nie tu w Kolinie , gdzie wylądował na skutek zbiegu złych okoliczności i niezbyt wybitnych osiągnięć w nauce. Teraz nadchodził jego czas. Za półtora miesiąca rozpoczynał policyjne studia w Szczytnie. Lubił się widzieć w hipotetycznych akcjach , marzył o trudnych śledztwach kończących się spektakularnymi akcjami z użyciem broni. Byłby jak Arnold i Kojak w jednej stłoczony osobie. Byłby...
Teraz jednocześnie denerwował się i nudził. W chwili gdy naprawdę coś się
działo, musiał zadowolić się tym , że przez pół godziny zabezpieczał miejsce
pierwszego mordu nim podmienił go Gruza po zakończeniu przesłuchań. Nie było dla niego miejsca w tym dramacie. Zostawili go jak niańkę dla tego pijusa.
Poprawił broń i wyszedł na zewnątrz. Stanął na podeście schodów i rozejrzał się
po okolicy .Drogą leniwie przejeżdżały samochody. Niektóre wypełnione plażowiczami wracającymi znad jeziora. Na placyku przed pobliskim sklepem
dwóch malców z krzykiem ujeżdżało połyskujące srebrem hulajnogi. W cieniu
drzew , ciągnących się dwoma asystującymi szosie szpalerami spacerowali ludzie spragnieni pogawędki na świeżym powietrzu. Młode mamusie pchały
wózki. Grupa nastolatek przeszła śmiejąc się głośno. Było naprawdę gorąco.

22.
Powietrze stało a delikatny wiaterek, który nieco chłodził jego na czerwono
opaloną twarz zamarł zupełnie. Będzie burza – pomyślał
Zadzwonił telefon . Otarł wierzchem dłoni pot z czoła i niespiesznie wrócił na komisariat. Początkowo sądził, że to jakiś głupi żart.
Bełkotliwy, lekko sepleniący głos coś mu gwałtownie tłumaczył. Ryszard nic nie zrozumiał , ale gdy już miał odłożyć słuchawkę usłyszał inny głos , równie przepełniony zdenerwowaniem, lecz tym razem wyraźny , należący najpewniej do jakiegoś młodzika.
-Ja panu to zaraz wytłumaczę. Coś strasznego się stało w parku. Moja dziewczyna Krysia, moja była właściwie dziewczyna Walczak...taaa
Krystyna Walczak zaginęła przed chwilą, to znaczy właściwie znikła słyszeliśmy jak okropnie krzyczała... taki wir ją porwał , a właściwie
my jej nie widzieliśmy ... tylko krew jak w mikserze...w powietrzu.
W parku... co się dzieje ? halo halo !
-Tak, słucham, słucham-Ryszard poczuł jak cierpnie mu skóra na karku
Proszę szybko tu przyjść na posterunek. Spiszemy zeznanie , zaraz
wszyscy tu wrócą to pojedziemy sprawdzić do parku. Jak się nazywasz ?
Tak, a ten drugi, aha Wiktor Piotrowski, on tu już rano powinien się zgłosić. Dobrze, kończę bo ktoś przyszedł. Proszę natychmiast tu przyjść !
Usłyszawszy jak rozmówca wyłącza telefon odwrócił się ale nie zobaczył przy barierce spodziewanego gościa. Ktoś stał na korytarzu pod drzwiami. Przysiągł by, że zostawił je otwarte , lecz teraz były przymknięte .Tak że z rozświetlonego
Słońcem korytarza wpadała do pokoju , w którym okna były szczelnie zasłonięte opuszczonymi żaluzjami wąska wyrazista smuga światła. Na biurku Gruzy
jednostajnie pracował wentylator, omiatając pod ciągle zmieniającym się kątem
niewielką przestrzeń pokoju. Ryszard stał przez chwilę zbierając myśli , z prawą dłonią opartą na bakelitowej słuchawce telefonu , wsłuchany jednocześnie w odgłosy dochodzące zza przymkniętych drzwi . Jego twarz muskał delikatny powiew powietrza, lecz chłód jaki spętał jego ciało nie miał z wentylatorem wiele wspólnego. Dochodzące zza drzwi odgłosy w normalnych warunkach nie zwróciły by jego uwagi ale teraz , po tym co się stało i po tym co przed chwilą usłyszał, a co w jego umyśle momentalnie zostało połączone w niepojętą groźną całość, napięcie jakiemu uległ zostało spotęgowane .
Zza drzwi dobiegało bowiem mlaskanie i szuranie. Zupełnie jakby bezzębny starzec pozbawiony łyżki zmagał się z miską jajecznicy , jednocześnie niecierpli
wie przebierając nogami obutymi w podkute żelazem buty. Był przerażony, zaskoczony we własnej fortecy podczas codziennych oczywistych czynności. Zwilgotniały mu dłonie i tak stał pocąc się w tym przyjemnie chłodnym zacienionym pokoju. Nieruchomy.
23.
Odgłosy za drzwiami nie cichły ani też nie nasilały się. Były jednostajnym
potwierdzeniem obecności jakiejś żywej istoty przyczajonej w odległości
trzech metrów od niego.
- Co się kurwa ze mną dzieje – przemknęło mu przez myśl. Starał się
za wszelką cenę uspokoić rozedrgane emocje. Jestem uzbrojonym policjantem gotowym na wszystko. Starał się przywołać jeden z tych bohaterskich obrazów z podświadomości , ale wszystko do czego zmusił swe niechętne ciało to otwarcie kabury i wyciągnięcie pistoletu a powolna staranność i cisza w jakiej to zrobił nie wróżyły najlepiej .
-Proszę wejść – powiedział, ale ledwie poznał własny głos , bardziej przypominający lękliwą skargę niż policyjne wezwanie do działania.
Nikt ani nic nie zareagowało. Wentylator szumiał jednostajnie a zza drzwi
nadal dochodziły te odgłosy. Miał powtórzyć wezwanie i koncentrował już
całą swoją odwagę i energię , lecz wówczas doleciał go zapach a właściwie
odór tego czegoś. Kto choć raz w życiu odwiedził Z O O lub cyrk rozróżni
go bez wahania . Odór dzikich zwierząt . Ostry swąd drapieżnika .Wielkiego
przechadzającego się kota , który setki razy zaznaczył teren swej dożywotniej
kaźni.
-Mój Boże... to zwierzę – pomyślał i odbezpieczył broń. Tych ludzi zabiło jakieś zwierze, uciekinier z cyrku czy coś w tym guście . Przemknęła mu przez głowę idiotyczna myśl, że to się nawet wiąże w logiczną całość. Tygrys czy może jakiś inny lew pożarł dwie osoby a teraz targany wyrzutami sumienia , przerażony gwałtownością pościgu sam zgłosił się na policję. Odetchnął głęboko jeszcze raz i wyszedł na zdrewniałych nogach zza biurka , powoli przedzierając się przez własną słabość ruszył w kierunku drzwi . Odór stał się prawie nie do zniesienia , ale policjant już podjął decyzję. Lewą rękę oparł na klamce, celując jednocześnie na wysokości mniej więcej swoich bioder w niewidoczny cel , którego wyglądu nie był w stanie się domyślić . Gdyby wówczas zamknął oczy , niewątpliwie ujrzał by pod powiekami ten kształt , lecz niestety nie wiedział co można zrobić w takiej sytuacji.
-Otworzę , odskoczę i buch. Otworzę , odskoczę i buch- myślał , planując
gorączkowo dalsze działanie. Nie zastanawiał się już nad konsekwencjami
ewentualnej pomyłki, gdyby tygrysem okazał się zasapany , nadzwyczaj
zaśmierdziały staruszek. Opanowała go wizja groźnego wroga, zwierzęcia , które w momencie otwarcia drzwi do wewnątrz spróbuje skoczyć mu do gardła. W głębszej ciemności jego strachu tkwiły, połyskując uspokajająco jeszcze dwie możliwości. Strzelać przez drzwi oraz druga bardzo kusząca .

24.
Zamknąć drzwi , schować się za biurkiem jak za barykadą i czekać skulony
w chłodnym półmroku na powrót kumpli .Zadzwonić na komórkę do Góreckiego
a jeśli zajdzie potrzeba , bronić się do ostatniego pocisku. Lecz przecież był policjantem , kandydatem na bohatera. Delikatnie zacisnął palce lewej dłoni na klamce i odbezpieczył broń . Jeszcze raz obliczył możliwą odległość odskoku.
- Żeby tylko nie stracić równowagi – pomyślał i jeszcze raz odetchnął
głęboko.


Paweł schował miniaturowy telefon do kieszonki na piersiach. Stali z Witkiem
przy kiosku RUCHU. Sprzedawca , który właśnie zasuwał zielono-żółte kraty najwyraźniej słyszał ich rozmowę , gdyż patrzył na nich z niepokojem i pewnym
niedowierzaniem. Nie znali go . Był widocznie nowy w Kolinie, najprawdopodobniej mieszkał w jednym z tych nowych trzypiętrowych bloków. Witek, gdy ten w końcu
nie wytrzymał i zapytał , bąknął coś uspokajającego. Spojrzał na Pawła i dał mu głową znak do odejścia. W milczeniu przeszli przez jezdnie .Wolno zmierzali w stronę
posterunku. Każdy pogrążony we własnych spekulacjach.
Pierwszy odezwał się Paweł , zwracając się ni to do Witka ni to do siebie.
-Co to za zeznanie, co my właściwie mamy powiedzieć, albo mówiąc inaczej
co ja powiem rodzicom Krystyny? Że siedziałem z nią na ławce. Że się pokłóciliśmy,
że odeszła i znikła , że porwał ją wir , że słyszeliśmy jej krzyk dobiegający z pustego miejsca . Co to niby ma wszystko znaczyć , to się kupy nie trzyma. A pan , panie Wiktorze co właściwie tam zobaczył , że pan tak wiał ?
Wiktor nachmurzył się i można było sądzić , że to już koniec rozmowy, ale po chwili
odezwał się ze złością w głosie .
-Na cholerę dzwoniliśmy do mendów , teraz to niezły szajs. Wyjdziemy w najlepszym razie na głupków , a w najgorszym lepiej nie myśleć. Nikogo wiry nie porywają w parkach ...w Polsce , a to znaczy , że męczą nas halucynacje . Może to jakiś eksperyment ? – zatrzymał się gwałtownie
-Słuchaj Pawełku. Jak siedziałem na ławce koło ogródka widziałem taką parkę.
Nietutejsi , bardzo dziwni, szał dyskretnej elegancji. F B I z drogich filmów. Tak dziwnie się zachowywali. Ona stała w tym parszywym zielsku po kolana , a on wprost do niej , a mnie jakby nie widział i razem poszli w ten gąszcz. Tacy pewni i zajęci jakby się spotkali na korytarzu luksusowego biurowca.
25

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz