niedziela, 2 sierpnia 2009

Cienie 3

-Ty zasrany nudziarzu ! Wykrzyczała mu odchodząc Krystyna, i być
może te słowa ubodły go najboleśniej.
-Jak to nudny ? Ja nudny ? – z goryczą i szyderstwem równocześnie
skomentował jej ostatnie słowa.
Z zamyślenia wyrwał go hałas, metodyczny rumor dobiegające od strony
sąsiedniej lecz oddalonej o dobre sto pięćdziesiąt metrów ławki , gdzie cały
czas grasowała grupka małoletnich przygłupów . Po kilkudziesięciu sekundach
czterech najwyżej czternastoletnich chłopców minęło go ,biegnąc ścieżką ku staremu kościółkowi w dół parku. Wszystko to trwało chwilkę , lecz
wystarczająco długo , by jeden z biegnących , wystrojony jak raper z Bronxu
zdążył odwrócić ku Pawłowi piegowatą twarzyczkę i zagadnął .
-Czego się gapisz chuju ? – i zaproponował już z oddali
-W ryja może chcesz dostać .
Paweł odetchnął głęboko , gdyż przez chwilę sądził , że padnie ofiarą napaści.
Kiedy kroki biegnących ucichły , postanowił wrócić do domu by usiąść przy
komputerze i trochę pobawić się w sieci . Nagle wydało mu się , że ktoś bacznie wpatruje się w jego plecy , a biorąc pod uwagę jakim harcom oddawał się przed chwilą niemile go zawstydziło .Odwrócił się lecz nikogo nie spostrzegł . Było cicho. Tak cicho , że niezbyt przecież wprawne ludzkie ucho usłyszałoby ze sporej odległości przelatującą muchę . Lecz żadna mucha nie śmiała w tym momencie latać w tym parku. Niepokój , który w nim utkwił spowodował , że
wstał i lekko przygarbiony ruszył żwirową ścieżką w kierunku wyjścia . Nie ogłuchł ,gdyż doskonale słyszał chrzęst żwiru pod podeszwami sandałów i swój
świszczący oddech gdy krocząc sztywno jak żuraw z radzieckiej kreskówki wchodził w najmocniej ocieniony fragment ścieżki. Właśnie wtedy,gdy zaczynał się bać ,wpadł na niego rozpędzony i zziajany Wiktor Piotrowski. Paweł widział go przed mniej więcej godziną gdy jeszcze z Krysią siedzieli na ławce a on w ostatnim odruchu próbował ją niezdarnie przytulić , podświadomie odwlekając chwilę ostatecznego zerwania .Wówczas Wiktor najwyraźniej go nie poznał a przecież znali się doskonale, gdyż domy w których mieszkali dzieliły tylko dwie posesje . Poza tym ojciec Pawła mimo tego , że często wskazywał Wiktora jako odstręczający od nałogów i zbytniego luzactwa przykład , jeszcze częściej zapraszał go na brydża , gdy z żoną i doktorem Chrzanowskim w dymie i wśród wzajemnych pretensji grali robry do bardzo późnej nocy.
I wstyd powiedzieć , ale nawet niezbyt wprawiony Paweł łatwo jako obserwator mógł zauważyć , że Wiktor przynajmniej w tej grze bije ich o dwie klasy . W każdym razie teraz wpadł na niego z takim impetem , że obydwaj wylądowali w rozłożystym krzewie zdziczałej róży . Paweł czując mdły odór alkoholu odruchowo odepchnął sąsiada , lecz ten chwycił go silnymi dłońmi za kurtkę i poderwał się razem z nim na nogi.

-Paweł spierdalamy stąd ! – wybełkotał i popchnął chłopca z powrotem na ścieżkę i mimo ,że chłopiec ogłupiony sytuacją stawiał słaby opór powlókł go
potykającego się o własne nogi w kierunku płotu .Stalowe pręty umocowane między stuletnimi , zbudowanymi z pruskiej cegły słupkami nie były dla nich zbyt trudną zaporą . Kiedy znaleźli się na ulicy o mało nie przewrócili objuczonej zakupami postawnej niewiasty. Z ciężkim warkotem przejechała szosą ciężarówka Scania , wyładowana aluminiowym złomem , zmierzając
niechybnie do miejscowej odlewni . Jednocześnie z odległej od nich o kilkadziesiąt metrów bramy parku wychynęła grupa przedszkolaków pod wodzą dwóch pań wychowawczyń . Jak rozedrgany hałasujący wąż - smok . Niosła się wyprzedzając maluchów ich pieśń bojowa , opowiadająca o tym, że nadeszła już chwila rozstania i już za chwilę pożegnają przedszkole ... i tak dalej w stylu plemienia dziecięcego , schwytanego przez dorosłych w pułapkę infantylnych znaczeń i ładnych rymów .
Stali, łapiąc powietrze , oparci o stalowe pręty ogrodzenia .
-Czułeś to ? Spytał Witek ,z trudem przełamując bełkotliwość wymowy.
Paweł nie odpowiedział . Czuł dumę ,że mimo strachu i gwałtownego wysiłku
jego myśli znowu były jasne , a to co za chwilę powie zadziwi tego dorosłego
mężczyznę . Ocierając spocone czoło papierową chusteczką rzekł wskazując na
zbliżające się dzieci .
-Panie Wiktorze , widzi pan i słyszy te dzieciaki ?
-Przecież nie jestem głuchy ani ślepy ,pewnie, że widzę !
-Ja też a to gorsza sprawa , bo jest kurcze 16 sierpnia i przedszkole jest nieczynne , a tym bardziej zerówka – a to są dzieciaki z zerówki .
-Panie Wiktorze – spierdalamy !
Nie było to konieczne , gdyż w tym momencie pieśń ucichła i kilkadziesiąt
dzieciaków wraz z opiekunkami po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
Nie mogli zbyt długo wpatrywać się w siebie pytającym wzrokiem gdyż w tym
momencie zza ogrodzenia parku rozległ się rozdzierający kobiecy krzyk .
Paweł poznał od razu głos Krysi, naprawdę rozdzierający głos krańcowego
przerażenia i bólu .Głos dochodził z zarośniętego narożnika parku po drugiej
stronie bramy w której przed chwilą pojawiły się rozśpiewane niby dzieci.
Ruszyli właściwie równocześnie i gnali , mijając przechodniów , którzy szli
ku swoim sprawom w całkowitej obojętności. Jeden tylko, szczeciniasty dziadek
z fajką w zębach przystanął i nasłuchiwał . Wszystko działo się szybko i czuli
się jak w tunelu prywatnej halucynacji ale jeszcze przyspieszyli, słysząc jak ton głosu zmienia się w jękliwy agonalny skowyt . W końcu minęli bramę i rzucili się między drzewa gdzie srożył się przypominający trąbę powietrzną wir .
Bezgłośny przezroczysty wir a w jego wnętrzu szatkowane w krwawej wirówce ciało kobiety. Krzyk umilkł a wkrótce po całej tej dramatycznej scenie pozostał
jedynie niewielki wydeptany w zdziczałym trawniku okrągły placyk.

Rozdział drugi

18.
O godzinie piętnastej trzydzieści młodszy aspirant Artur Gutowski znalazł
w gęstwinie młodnika , na niewielkiej nasłonecznionej polance resztki , które
zostały z rozszarpanego chłopca . Psy zawiodły . Stare , doświadczone w tej
pracy wilczury zachowywały się jak wystraszone szczeniaki .Początkowo on sam , mimo że uodporniony nieco pracą przy zabezpieczaniu miejsca pierwotnie odkrytej zbrodni , poczuł się naprawdę słabo. Dzieciak to jednak co innego , a prawdę mówiąc nigdy nie widział niczego choć trochę podobnego . Ot jak to w służbie: ofiary wypadków, pobicia, jeden gość mocno pocięty nożem , jeden z ranami postrzałowymi, kilku samobójców . Normalka . Ale coś takiego. Gorzej, że okazał słabość przed sierżantem Gruzą i tymi gówniarzami z kryminalnej. Tymi dwoma specjalnie się nie przejmował , ale Gruza z którym pracował na co dzień w miasteczku cały czas uśmiechał się znacząco pod wąsem. Też żaden z niego rutyniarz ale widać już taki charakter. Teraz na miejscu była już ekipa dochodzeniowa i nie miał wiele do roboty. Ciągle przybywało funkcjonariuszy , a po zabezpieczeniu śladów i obfotografowaniu leśnej polanki , zaczęto zbierać szczątki chłopca do plastykowego czarnego worka i białych pojemników. Górecki stał na uboczu i przeglądał swoje Tewo z notatkami , spisanymi na gorąco w większości jeszcze drżącą ręką . To było dziwaczne. Z tym pierwszym ,zabitym na skraju lasu to chociaż dowiedzieli się kim był. Ale chłopiec... Sprawa chłopca była zupełnie do dupy.
Nawet nie to jak był ubrany, choć nigdy nie spotkał się , nawet wśród największej biedoty by ktoś ubrał dzieciaka w zgrzebne, jakby uszyte ze
starego worka porcięta, koszulinę tak pocerowaną i połataną , że wyglądała
jak jakiś cholerny szarobury patchwork i kurtkę płócienną podobnej jakości
Było w tych łachach coś co kazało przypuszczać , że mogą być jakimiś rekwizytami do filmu o nędzy siedemnastowiecznych galicyjskich chłopów.
REKWIZYTY – FILM – ORGIA – RYTUAŁ SATANISTYCZNY
zapisał dużymi drukowanymi literami , i po krótkim namyśle podkreślił te cztery , jego zdaniem kluczowe słowa zdecydowaną podwójną kreską.
Lecz niestety to nie było wszystko. Po początkowym szoku , gdy już wróciła mu
odwaga i zanim przyjechała ekipa z powiatu obejrzeli z Gruzą kawałki ciała
rozrzucone na polance. Najpierw zwrócili uwagę na oderwaną poniżej kolana
nogę. Chłopiec był bosy , co biorąc pod uwagę dziwne przebranie specjalnie
nie dziwiło. Bardziej już to , że stopa wyglądała tak jakby dzieciak od lat nie
używał butów. Zrogowaciała, pokryta licznymi strupami i bliznami skóra
zdawała się twarda jak podeszwa buta , co Gruza stwierdził osobiście za pomocą
wskazującego palucha . Pozostałe kawałki ciała były podobnie ozdobione
niewiarygodną wręcz ilością strupów, krost , wrzodów itp.

Była to jakby makabra w makabrze . Hańba w hańbie , a biorąc pod uwagę przy-
puszczalny wiek zabitego chłopca , wstępnie szacowany z zadziwiającą jedno-
myślnością na maksimum trzynaście lat jego lewa dłoń ( prawej nie znaleziono) była zadziwiająco spracowana i mimo , że taka drobna przypominała bardziej dłoń spracowanego pięćdziesięciolatka . Z dolnej części twarzy niewiele zostało ale skołtunione, niewiarygodnie wręcz brudne jasne włosy doskonale pasowały do obrazu całości . Podporucznik stał z otwartym notatnikiem i stukał końcówką kulkowego pióra w stronnicę opatrzoną obiecującym nagłówkiem – WNIOSKI.
-Choć stary. Zdamy raport ze wstępnego przesłuchania tych tam świadków
usłyszał głos Gruzy i ruszył w jego kierunku z trzaskiem zamykając bordowy
notatnik. Szli, by ominąć gąszcz nieco okrężną drogą i Artur w pewnym momencie zauważył w połowie ukrytego pod liśćmi pięknego pękatego prawdzi –wka a nieco dalej dwa mniejsze , jak tulące się do siebie dzieci . Schylił się nawet po tak kuszącą zdobycz ale zauważył skrajną niestosowność swych intencji. Gruza oczywiście to zauważył .
-Ładnie byś wyglądał z tymi borowikami przed tymi gośćmi .Prawdziwy twardziel z niego. Ho Ho i nic go nie rusza. Trzeba go dawać do takich spraw
Faceci z tasakami , amatorskie sekcje , te rzeczy.
Sierżant bardzo udanie naśladował tubalny głos majora Sroki i Artur mimo woli roześmiał się nerwowo.
-Ho Ho nawet w takich sytuacjach potrafi się śmiać i jakich ładnych grzybów
nazbierał – dokończył Gruza i wracając do własnego podskórnie kpiącego
tonu przeszedł na inny temat .
-Słuchaj z tym Ławą będzie mały kłopot . Ten drugi , jak mu tam, no ten ślimas
którego ty przesłuchiwałeś to jeszcze jeszcze , ale Ława ... Widziałeś przecież
trzeźwy był. Po spisaniu zeznań cały czas siedział na krześle tuż przy mnie i sobie rozmawialiśmy. Jak pojechałeś pierwszy , pokazać im to miejsce a ja czekałem aż zmieni mnie Rysiu , poszedł się odlać. Mówię ci, był ze trzy minuty. Wrócił i siedzi i milczy a ja patrzę a on jakiś taki niewyraźny jest. Miał
gdzieś skurwiel schowaną gołdę i wychlał w kiblu, a że gość taki już słabszy jest
to mi w parę minut zupełnie odjechał. Zawlokłem go do dziury i zamknąłem.
Może się jeszcze przydać jakby co .
-Oczywiście przepatrzyłem łazienkę i znalazłem butelkę. Ćwiartkę Absolwenta
z gwinta wywalił , to i nie dziwota.
Rozmawiając wyszli na skraj lasu gdzie stały samochody a policjanci różnych
rang i specjalności próbowali odsunąć za rozpiętą taśmę ograniczającą dostęp
dwóch groźnie wyglądających brodatych reporterów uzbrojonych w cyfrową
kamerę i młodą dziennikarkę z przypiętym do czarnego T- Shirta kolorowym
logiem miejscowej stacji radiowej. Dziennikarka najwyraźniej dała za wygraną
i zaczęła przepytywać wyznaczonego do udzielania informacji młodego ,ubranego po cywilnemu policjanta, który zresztą konsekwentnie nie udzielał
jej żadnych informacji zasłaniając się dobrem śledztwa . Trudniejsza sprawa

20.
była z brodatymi reporterami z TVT , którzy za nic mieli groźby i prośby ,bezskutecznie próbując dostać się pomiędzy pokrwawione brzozy. Jeden z nich odwracał uwagę funkcjonariuszy a drugi niczym gracz futbolu amerykańskiego szturmował policyjną linię obrony.
Kierowca ich firmowego Forda siedział sobie spokojnie na masce samochodu
i czytał Przegląd Sportowy. Artur podszedł do niego, przedstawił się i zasięgnął informacji. Flegmatyczny mistrz kierownicy wyjaśnił mu , że znaleźli się tu , ponieważ niedaleko był wypadek. Jakiś frajer wjechał polonezem pod Inter City i przypadkiem ( tu mrugnął znacząco) dowiedzieli się , że w Kolinie było wyjątkowo krwawe morderstwo, a prawdziwym dziwactwem było by nie przyjechać.
-Proszę Pana ,ale to nie wszystko . Jak zobaczyli co tu się stało to komórka się
grzała . Ten wyższy bez kamery to wielki cwaniak .Wejścia ma wszędzie . Za
chwilę będzie miał takie pozwolenia , że mordercę przesłucha przed policją.
Na taką prowincję to jest ktoś . Nawet w Warszawie...To banda świrów-dodał
ściszając głos.
-W sumie trudno się dziwić . W takim miejscu dwa trupy ,w taka makabra...
W tym momencie kierowca stracił cały wystudiowany spokój i wydarł się jak
opętany.
-Panie Romku ! Panie Romku! Jest drugi trup ! Pewnie w lesie !
Słysząc to brodacz , szarżujący z kamerą gwałtownie zawrócił i pognał w ich
kierunku. Górecki zdążył warknąć wściekle, żeby się zamknął, ale major Sroka
już zmierzał w ich kierunku.
-Górecki ! Do jasnej cholery, kto cię upoważnił ? Kto ci pozwolił ględzić na prawo i lewo o dzieciaku ? To, że go znalazłeś...
Brodacz z kamerą dosłownie podskoczył , aż śmieszna wyraźnie za mała błękitna czapeczka z daszkiem spadła mu z głowy , odsłaniając wilgotną
błyszczącą łysinę.
-Zabite dziecko ! Zabite dziecko !- krzyknął i machnął gwałtownie wolną ręką,
Naprawdę trudno było zdecydowanie stwierdzić czy w tym okrzyku więcej
było przerażenia , czy marnie skrywanego podniecenia.
W tym właśnie momencie na policyjnym posterunku w miasteczku posterunkowy Ryszard Ziomecki przechadzał się dostojnie od zakratowanego
okna z którego wypatrywał powrotu kolegów do prowizorycznego aresztu
w którym przebywał tymczasowo pijany Stachu Ława.

Wspaniały Józio i Mirek Kotlarczyk złożyli zeznania i poszli do domu , gdyż nie
było podstaw by ich zatrzymywać. Gruza na odchodnym przykazał im by stawili
się ponownie o osiemnastej , gdyby ci ze śledczej czegoś jeszcze od nich chcieli.
Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie ,że została jeszcze godzina. Nie zgłosił się tylko Witek , ale to był znajomy sierżanta , w związku z tym nikt się tym specjalnie nie przejmował , tym bardziej , że według słów pozostałych nie był
nawet w lesie. Ryszard Ziomecki pochodził z sąsiedniego Karamowa i też znał ich wszystkich. Drobne takie pijaczki – zwykł nie bez racji myśleć o nich . W przeciwieństwie do chłopaków z jego własnego pokolenia i młodszych nie
sprawiali kłopotów. Żadnych kradzieży , bójek .Nic z tych rzeczy. Zbierali się
na rogu, gdzie nieraz potrafili przestać kilka godzin.Trochę sępili. Latem grzybki , rybki i karcięta na świeżym powietrzu albo w tej chałupie pod lasem .
No i oczywiście naleweczki , winiunia i wódeczka. Ale nic nielegalnego. Każdy
miał jakąś rentę i potrafili gdy naszła ich na to ochota dorobić trochę grosza.
Posterunkowy Ryszard Ziomecki był barczystym dwudziestopięciolatkiem o ciągle chłopięcej twarzy , której wyglądu właśnie z tego powodu nie cierpiał.
Walczył z nim próbując zapuścić wąsy, lecz będąc płowym blondynem nie osiągnął zadowalającego efektu. Obecnie próbował dodać sobie męskości goląc głowę tuż przy skórze , ale upodobnił się jedynie do miejscowych łobuzów. Ryszard co starannie ukrywał, był marzycielem. Każdego dnia schodził do piwnicy gdzie metodycznie trenował za pomocą licznych hantli i sztangi własnego wyrobu, a całe cykle treningowe starannie opisywał w grubych skoroszytach .Nie marzył o karierze kulturysty czy innego sportowca.
Wierzył święcie , że pewnego dnia jego siła i zręczność uratują jemu samemu lub jego kumplom życie . Oczywiście nie tu w Kolinie , gdzie wylądował na skutek zbiegu złych okoliczności i niezbyt wybitnych osiągnięć w nauce. Teraz nadchodził jego czas. Za półtora miesiąca rozpoczynał policyjne studia w Szczytnie. Lubił się widzieć w hipotetycznych akcjach , marzył o trudnych śledztwach kończących się spektakularnymi akcjami z użyciem broni. Byłby jak Arnold i Kojak w jednej stłoczony osobie. Byłby...
Teraz jednocześnie denerwował się i nudził. W chwili gdy naprawdę coś się
działo, musiał zadowolić się tym , że przez pół godziny zabezpieczał miejsce
pierwszego mordu nim podmienił go Gruza po zakończeniu przesłuchań. Nie było dla niego miejsca w tym dramacie. Zostawili go jak niańkę dla tego pijusa.
Poprawił broń i wyszedł na zewnątrz. Stanął na podeście schodów i rozejrzał się
po okolicy .Drogą leniwie przejeżdżały samochody. Niektóre wypełnione plażowiczami wracającymi znad jeziora. Na placyku przed pobliskim sklepem
dwóch malców z krzykiem ujeżdżało połyskujące srebrem hulajnogi. W cieniu
drzew , ciągnących się dwoma asystującymi szosie szpalerami spacerowali ludzie spragnieni pogawędki na świeżym powietrzu. Młode mamusie pchały
wózki. Grupa nastolatek przeszła śmiejąc się głośno. Było naprawdę gorąco.

22.
Powietrze stało a delikatny wiaterek, który nieco chłodził jego na czerwono
opaloną twarz zamarł zupełnie. Będzie burza – pomyślał
Zadzwonił telefon . Otarł wierzchem dłoni pot z czoła i niespiesznie wrócił na komisariat. Początkowo sądził, że to jakiś głupi żart.
Bełkotliwy, lekko sepleniący głos coś mu gwałtownie tłumaczył. Ryszard nic nie zrozumiał , ale gdy już miał odłożyć słuchawkę usłyszał inny głos , równie przepełniony zdenerwowaniem, lecz tym razem wyraźny , należący najpewniej do jakiegoś młodzika.
-Ja panu to zaraz wytłumaczę. Coś strasznego się stało w parku. Moja dziewczyna Krysia, moja była właściwie dziewczyna Walczak...taaa
Krystyna Walczak zaginęła przed chwilą, to znaczy właściwie znikła słyszeliśmy jak okropnie krzyczała... taki wir ją porwał , a właściwie
my jej nie widzieliśmy ... tylko krew jak w mikserze...w powietrzu.
W parku... co się dzieje ? halo halo !
-Tak, słucham, słucham-Ryszard poczuł jak cierpnie mu skóra na karku
Proszę szybko tu przyjść na posterunek. Spiszemy zeznanie , zaraz
wszyscy tu wrócą to pojedziemy sprawdzić do parku. Jak się nazywasz ?
Tak, a ten drugi, aha Wiktor Piotrowski, on tu już rano powinien się zgłosić. Dobrze, kończę bo ktoś przyszedł. Proszę natychmiast tu przyjść !
Usłyszawszy jak rozmówca wyłącza telefon odwrócił się ale nie zobaczył przy barierce spodziewanego gościa. Ktoś stał na korytarzu pod drzwiami. Przysiągł by, że zostawił je otwarte , lecz teraz były przymknięte .Tak że z rozświetlonego
Słońcem korytarza wpadała do pokoju , w którym okna były szczelnie zasłonięte opuszczonymi żaluzjami wąska wyrazista smuga światła. Na biurku Gruzy
jednostajnie pracował wentylator, omiatając pod ciągle zmieniającym się kątem
niewielką przestrzeń pokoju. Ryszard stał przez chwilę zbierając myśli , z prawą dłonią opartą na bakelitowej słuchawce telefonu , wsłuchany jednocześnie w odgłosy dochodzące zza przymkniętych drzwi . Jego twarz muskał delikatny powiew powietrza, lecz chłód jaki spętał jego ciało nie miał z wentylatorem wiele wspólnego. Dochodzące zza drzwi odgłosy w normalnych warunkach nie zwróciły by jego uwagi ale teraz , po tym co się stało i po tym co przed chwilą usłyszał, a co w jego umyśle momentalnie zostało połączone w niepojętą groźną całość, napięcie jakiemu uległ zostało spotęgowane .
Zza drzwi dobiegało bowiem mlaskanie i szuranie. Zupełnie jakby bezzębny starzec pozbawiony łyżki zmagał się z miską jajecznicy , jednocześnie niecierpli
wie przebierając nogami obutymi w podkute żelazem buty. Był przerażony, zaskoczony we własnej fortecy podczas codziennych oczywistych czynności. Zwilgotniały mu dłonie i tak stał pocąc się w tym przyjemnie chłodnym zacienionym pokoju. Nieruchomy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz